Katecheza 23

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze! 

W omawianym przez nas numerze 11 Adhortacji Apostolskiej Familiaris consortio znajdujemy min. takie słowa: „Bóg jest miłością (…) i w samym sobie przeżywa tajemnicę osobowej komunii miłości” i nieco dalej: „Całkowity dar z ciała byłby zakłamaniem, jeśliby nie był znakiem i owocem pełnego oddania osobowego, w którym jest obecna cała osoba, również w swym wymiarze doczesnym. Jeżeli człowiek zastrzega coś dla siebie lub rezerwuje sobie możliwość zmiany decyzji w przyszłości, już przez to samo nie oddaje się całkowicie.” Gdy pytamy o udane życie małżeńskie, wówczas tak jak w Adhortacji pojawia się słowo komunia. Dlatego pozwólcie, że nad tym dziwnym słowem dziś się pochylimy.

Małżeństwo jest udane wtedy, gdy jest komunią. To słowo odnosi nas do czegoś, co jest nieco tajemnicze, przypomina nam bowiem Komunię św. w kościele. W Komunii św. widzimy niewiele ale wiemy, że „coś o wiele większego” też tam jest i to „większe” nie jest widzialne, ale stanowi najważniejszą „część” całości, która wyrażana jest na zewnątrz właśnie białą hostią, która nie jest już chlebem lecz Ciałem Chrystusa. Jest więc widzialny znak i coś, na co ten znak wskazuje. Z czymś podobnym mamy do czynienia w małżeństwie. Jest w nim miłość, która ma swoje zewnętrzne znaki. Takim znakiem może być deklaracja miłości i wierności składana przy ślubie, mogą takim znakiem być konkretne czyny, które mają wyrażać miłość małżonków, takim znakiem winien być także akt małżeński – wszystko to są zewnętrzne znaki należące do pewnej całości, której na imię miłość małżeńska i mające na nią wskazywać.

Może jednak zdarzyć się taka sytuacja, że dzieci bawią się „w kościół” i jedno bierze kawałek opłatka i daje drugiemu tak, jak to czyni ksiądz w kościele. Ten opłatek nie stanowi jednak całości z czymś wewnętrznym. Jest sam znak, który na nic nie wskazuje, bo tam „w środku” nic nie ma. Podobna sytuacja może się zdarzyć i zdarza się dość często (i niestety wcale nie jest to zabawa) w świecie dorosłych: zewnętrzna deklaracja, zewnętrzny znak, który nic nie oznacza, na nic nie wskazuje, bo tam „w środku” nic (już) nie ma. A co powinno być tam „w środku”? Tam „w środku” winna być komunia. To słowo jest bardzo ważne i nie zostało użyte przez Autora Adhortacji przypadkowo.

Co to takiego jest ta komunia? Komunia to jest wspólnota osób, która powstaje lub do której wchodzi się przez dar złożony z siebie samego. W Komunii św. mamy z tym do czynienia, co wyrażamy na przykład słowami pieśni: „On się nam daje cały, z nami zamieszkał tu”. On się nam daje cały; pytanie polega jedynie na tym, czy my się Mu cali oddajemy, bo od tego zależy czy to, co się dokonuje w kościele, to jest rzeczywiście komunia czy też jednostronny akt Boga bez naszej odpowiedzi na Jego dar. Gdyby tak było, to moglibyśmy tu szukać wytłumaczenia sytuacji, w której ktoś często przyjmuje Ciało Chrystusa a jego życie jednak pozostawia wiele do życzenia. Jest tak ponieważ nie powstaje Komunia z Panem, bo brak odpowiedzi z naszej strony (brakuje oddania się Jemu).

W małżeństwie też chodzi o komunię osób, komunię małżonków, o ich wzajemne PEŁNE oddanie. Ta pełność obejmuje zarówno całkowite oddanie się sobie, jak i pełnię czasową, o której mówiliśmy w poprzedniej katechezie. Ta komunia ma swe znaki, swoje formy wyrazu zarówno w wyznaniu miłości, jak i w konkretnym codziennym wspieraniu się małżonków, wzajemnym darowaniu sobie uraz, w byciu razem w małżeństwie i rodzinie, którą to małżeństwo zapoczątkowało.

Komunia polega więc na wzajemnym oddaniu się dwojga osób. Pytanie polega na tym, czy może siebie oddać ktoś, kto siebie nie posiada. Ja mogę dać tylko to, co mam. Nie mogę dać tego, czego nie mam. Nie mogę więc siebie dać, jeśli siebie nie posiadam, jeśli nie jestem panem samego siebie; jeśli w różnych dziedzinach, zwłaszcza w dziedzinie czystości nie panuję nad sobą. Nie panuję, ponieważ z pogoni za przyjemnością, za odczuwaniem satysfakcji, samozadowoleniem uczyniłem cel moich dążeń. Gdy patrzymy na wiele związków, które rozpadają się na naszych oczach, to w wielu z nich jest deklaracja komunii bez zaistnienia komunii. A przecież komunia to recepta na udane małżeństwo. Przyczyn, że nie zaistniała komunia małżeńska bywa wiele. Często jest tak, że młodzi sobie nie zdają sprawy, na czym ma polegać ich małżeństwo właśnie w tym wymiarze, którego nie widać; co tam ma być „w środku”. Pozostają zewnętrzne znaki, które na nic naprawdę głębokiego nie wskazują. Potem nawet te znaki zanikają i pozostaje frustracja i przekonanie, że małżeństwo takie, o jakim mówi Kościół, to jakaś utopia; ideał nie do zrealizowania w normalnym życiu.

Tymczasem, jeśli sobie uświadomimy, że małżeństwo ma być komunią, to choć często nie potrafimy tego nazwać tak jak ksiądz, to jednak możemy próbować  je takim uczynić. W tym celu możemy udać się do Tego, który nakreślił prawa rządzące miłością mężczyzny i kobiety, gdy ustanawiał małżeństwo. Możemy uczyć się postawy komunijnej przystępując do Komunii św. i z tej Komunii czerpać siły do komunii ze współmałżonkiem. Być może nie będziemy w stanie zrobić tego pięknie od razu albo dlatego, że coś się między mną a żoną „popsuło”. Dlatego potrzeba czasu, potrzeba trwania i cierpliwego budowania wspólnoty małżeńskiej dla dobra samych małżonków i rodziny, którą założyli. Potrzeba czasu i ten czas jest, bo małżeństwo jest na całe życie; potrzeba wzorca i ten wzorzec jest i jest nim miłość Chrystusa do Kościoła (komunia Chrystusa i Kościoła); potrzeba siły i ta siła jest, ponieważ jest obficie udzielana w i poprzez sakrament małżeństwa. No chyba, że tego sakramentu nie ma. Wtedy rzeczywiście różne rzeczy mogą się zdarzyć i to o wiele łatwiej niż wtedy, gdy Chrystus połączy tych dwoje.