Katecheza 26

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze! 

W tej katechezie na miesiąc marzec chciałbym powrócić do naszej refleksji na temat Adhortacji „Familiaris consortio”. Kolejnym fragmentem Adhortacji jest punkt 12, który wspomina m.in. o grzechu, jako niewierności wobec Boga, jako o naruszeniu miłości oblubieńczej między Bogiem a Jego ludem, miłości, której obrazem jest (winno być) małżeństwo. Grzech dotyczy jednak także małżeństwa i tego, co je poprzedza. Rozumiemy to dobrze w kontekście informacji podanej przez Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin i Instytut Statystyczny Kościoła Katolickiego, iż 3 procent Polaków (643 tys. osób) żyje dziś w konkubinatach (www.kofc.pl/przek/20140307.php). Do informacji tej dołączony jest także komentarz, który nie tylko mówi, że osób takich jest więcej niż kiedyś, ale także, (i to nas dziś szczególnie interesuje), iż związki małżeńskie poprzedzone konkubinatem (nazywanym też ”małżeństwem na próbę”) mają tendencję do rozpadania się, albo wprost się rozpadają.

Istnieją różne wyjaśnienia tego faktu: seksuologiczne, psychologiczne, społeczne. Istnieje jednak także wyjaśnienie religijne a nawet filozoficzne. Chodzi tutaj o prawdę o stworzeniu człowieka i małżeństwa przez Boga. Małżeństwo nie jest (o czym już mówiliśmy) dziełem przypadku. To Bóg stworzył małżeństwo jako wspólnotę mężczyzny i kobiety i oni ją tworzą poprzez wzajemne oddanie właściwe dla tejże wspólnoty. By takie wzajemne oddanie nastąpiło Bóg uzdolnił człowieka, mężczyznę i kobietę do takiego właśnie oddania. Małżeństwo to nie jest więc jakakolwiek wspólnota mężczyzny i kobiety ani tym bardziej dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet czy jeszcze inna (dziś w społecznościach bardziej „postępowych” mówi się nawet o związkach kilku osób, o tzw. poliamorii). Istnieje pewna wewnętrzna treść, pewne wewnętrzne prawidłowości, które każdy człowiek musi uwzględnić, jeśli chce, by jego życie małżeńskie i rodzinne było udane. To nie jest tak, że wystarczy mężczyzna i kobieta i oni sobie to urządzą według własnego „widzi mi się”, na przykład właśnie jako konkubinat. Tam „w środku” istnieją pewne prawidłowości i jeśli człowiek ich nie będzie przestrzegał, to sobie zrobi krzywdę. Nie jest tak, że pożyję sobie według własnego projektu (w konkubinacie właśnie) przez kilka lat, a jak już „się wypróbujemy” to zawrzemy związek małżeński i będzie jak gdyby nigdy nic. To tak, jakby ktoś powiedział: najpierw sobie popróbuję różnych narkotyków (najlepiej przez dłuższy czas, by doświadczenie było w miarę pełne) a potem sobie będę żył tak, jakbym nigdy nie brał do ust żadnej używki. To „potem” jest już często bardzo trudne, bo coś się we mnie popsuło, bo wpadłem w nałóg, bo mnie to zrujnowało. Podobnie, przez analogię, jest z małżeństwem.

Czy więc mamy się pobrać zupełnie się nie znając? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, choć dziś często zapomniana. Nie trzeba się pobierać bez znajomości. Okazją do niej jest narzeczeństwo. Dlatego Kościół w swoim nauczaniu nalega, by ten okres był dłuższy, by to nie była jedynie formalność. Nawet sprawy kancelaryjne w parafii przed ślubem mają swój czas procedowania; by nie było za szybko, by narzeczeni mieli jeszcze trochę czasu, by się lepiej poznać, a nade wszystko, by się zastanowić nad małżeństwem, które zamierzają zawrzeć – by o nim jednak coś więcej wiedzieli. Bóg ustanawiając małżeństwo nie wszystko uczynił proste, nie wszystko uczynił banalne, nie wszystko uczynił wygodne i łatwe. Objawił nam jednak swoją wolę dotyczącą małżeństwa, a tym którzy tego pragną odsłania głębię prawdy o tej szczególnej wspólnocie mężczyzny i kobiety. Dlatego przede wszystkim małżonkowie i kandydaci na małżonków są wezwani do refleksji nad małżeństwem, nad jego treścią, nad jego głębią; nad małżeństwem jako drogą do ludzkiego spełnienia i do świętości. Ta refleksja musi być, bo nie wszystko jest tu dane, jak „na tacy”. Jeśli młodzi ludzie odrzucają małżeństwo, to powinni przynajmniej wiedzieć dlaczego to robią.

Większość decyzji odrzucających małżeństwo nie opiera się na rozumnej refleksji. Dla jednych jest to moda, dla innych zwykłe „niechciejstwo”, dla innych jeszcze: „bo inni tak zrobili i nic im się nie stało” albo „bo dziś tak jest” lub „bo to moje życie i mogę sobie z nim zrobić co chcę”. Wszystko to prawda, tylko że jest jeszcze cena, którą trzeba będzie zapłacić za taką decyzję (jest to jeden z przejawów kary za ten grzech): tą ceną jest życie, którego nie można sobie po takim doświadczeniu ułożyć, a przynajmniej nie można sobie go ułożyć na takim poziomie, na jakim byłoby to możliwe, gdyby wcześniej nie było małżeństwa „na próbę”.

Co możemy zrobić w sytuacji, którą opisuje Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin i Instytut Statystyczny Kościoła Katolickiego? Potrzebna jest modlitwa. To, co mnie zawsze zastanawiało, to postawa moich przyjaciół, którzy prosili mnie często o modlitwę. Oni wierzyli w moc modlitwy, bo wiedzieli to, co wypowiedział swego czasu Ojciec św. Benedykt XVI, iż człowiek, który się modli nie jest sam. Potrzebna jest też zachęta ze strony Braci Rycerzy pod adresem ludzi młodych, do refleksji, do sięgania po opracowania katolickie dotyczące małżeństwa i rodziny. Czy my sami znamy takie opracowania? Czy jakby mnie ktoś zapytał: „no to, co mam sobie przeczytać?”, czy wiedziałbym, jak na to pytanie odpowiedzieć? Oto pewne wskazanie, by wiedzieć dla tych, którzy nie wiedzą, by im pomóc, gdyby takiej pomocy potrzebowali; by nie zostawiać ich samych.