Katecheza 3

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Pozwólcie, Drodzy Bracia Rycerze, iż jeszcze tym razem zatrzymam się na świętości jako podstawowym celu życia chrześcijańskiego. Być chrześcijaninem to pierwsze i podstawowe powołanie, którego dalszym uszczegółowieniem jest zaangażowanie w Rycerstwo, a wraz z nim obronę oraz promocję rodziny. Z chrześcijańskim powołaniem i jego realizacją wiąże się pewna reguła, pewna prawidłowość, która z resztą zachowuje swoją ważność w przypadku jakiegokolwiek dobra, które chcemy uczynić.

Pytam nieraz moich studentów, jakie jest pierwsze zadanie chrześcijanina. Odpowiedzi są różne: być dobrym, być uczciwym, być sprawiedliwym. Otóż pierwszym zadaniem chrześcijanina jest naśladowanie Jezusa Chrystusa. Jest odtworzenie we własnym człowieczeństwie tego jedynego, pięknego Człowieczeństwa naszego Pana i Mistrza. Każdy jednak, kto się chwilę zastanowi, dochodzi do wniosku, że jest to zadanie niezwykle trudne, właściwie ponad ludzkie siły, zwłaszcza zważywszy na tyle przeszkód i pokus, i wyzwań przed którymi przychodzi nam stawać codziennie. Wierność Bogu jest niewątpliwie związana z jakąś mozolną pracą i wielkim wysiłkiem. No, bo jak tu być cierpliwym jak nasz Pan, skoro wszystko wokół nas drażni, począwszy od polityków a skończywszy na swoich w domu. Jak tu być sprawiedliwym, skoro tak niewielu ludzi w ogóle liczy się ze sprawiedliwością a i sami jesteśmy nieraz ofiarami cudzej niesprawiedliwości. Jak tu umieć przebaczyć, skoro tak wielka krzywda mnie spotkała. Jak tu ... dużo by jeszcze można podawać przykładów. Czy więc wymóg pójścia drogą Chrystusową to nie jest jakiś jedynie ideał, górna poprzeczka, której nikt żyjący w normalnym świecie osiągnąć nie może?

Wiemy jednak, iż są ludzie, których Kościół wskazuje nam jako świętych. Oni potrafili, dali radę temu wyzwaniu: starali się bardzo być podobnymi do Chrystusa i jakoś im się to udało. Na co dzień też możemy spotykać ludzi, którzy są jacyś inni: noszą w sobie pokój, są chętni do pomocy, solidarni, mają czas. Może to ktoś z mojej firmy albo z sąsiedztwa. Dlatego pytamy się, gdzie jest ta tajemnica, że jedni mogą iść drogą, która przypomina bardzo tę, którą kroczył nasz Pan, a innym jakoś się nie udaje. Odpowiedź jest bardzo prosta: NIKT NIE MOŻE IŚĆ CHRYSTUSOWĄ DROGĄ O WŁASNYCH TYLKO, LUDZKICH SIŁACH! Droga życia chrześcijańskiego, droga do świętości to droga, którą pokonujemy w jedności i łączności z Chrystusem. Może będę nudny, ale powtórzę to raz jeszcze: nikt nie jest w stanie być dobrym chrześcijaninem tylko dlatego, że sobie tak postanowił i robi, co może, ale robi to SAM! Bez jedności z Chrystusem, bez łączności z Nim, powiem więcej, bez zażyłości z Nim nikt nie może tej drogi przejść, nikt nie może upodobnić się do Niego. To nie jest praca na ludzkie tylko siły. Bo gdyby tak było, to by to oznaczało, iż człowiek może się sam zbawić, to znaczy tylko o swoich własnych ludzkich siłach. Tajemnica Wcielenia, którą przeżywamy i celebrujemy w okresie Bożego Narodzenia, a także Misterium Paschalne stawiają nam ciągle przed oczy tę fundamentalną prawdę, iż człowiek nie jest w stanie sam pokonać zła, które go otacza i atakuje.

Oczywiście, człowiek jak to człowiek, próbuje czy jednak mimo wszystko nie potrafiłby sam. Moje rachunki sumienia przy spowiedziach przypominają mi lepiej niż cokolwiek innego, jakie są moje rzeczywiste możliwości. Tak więc, jeśli sam nie dam rady, to muszę się do Kogoś zwrócić o pomoc. To zwrócenie się o pomoc nazywamy modlitwą, chociaż modlitwa nie musi wyrażać tylko błagania. Modlitwa to jest taki „kanał przerzutowy” między Bogiem a mną, przez który otrzymuję od Niego potrzebne dary i łaski. Jest jeszcze i drugi „kanał przerzutowy” dla Bożej mocy i Bożej łaski, która do nas dociera. To są sakramenty święte, zwłaszcza Najświętsza Eucharystia. Dlatego też nie da się iść drogą Chrystusową i nie da się wypełnić chrześcijańskiego powołania bez modlitwy i bez przyjmowania sakramentów świętych; bez chodzenia ma Mszę św. i bez przyjmowania Komunii św. Drogi, jaką jest życie w pełni chrześcijańskie nikt nie potrafi przejść sam: ani zwykły człowiek, ani wykształcony, ani ksiądz, ani zakonnik, ani biskup, ani nawet Ojciec św. To dzięki Bożej łasce, dzięki współpracy z nią możemy się stawać jak Chrystus, naśladować Go i upodabniać się do Niego. Dzięki łasce, którą On nam daje i z którą współpracujemy, możemy w sobie znaleźć siły, by udźwignąć niejeden ciężar, także ciężar naszych słabości, do których być może już się przyzwyczailiśmy – możemy je udźwignąć i doświadczyć odrodzenia. To wszystko dokonuje się dzięki Chrystusowi, na spotkaniu z Nim. Dlatego jest rzeczą ogromnie ważną, by mieć czas na spotkanie z Nim; by mieć ten czas codziennie. Pamiętam z mojej pracy duszpasterskiej, jak byłem kapelanem w Szpitalu Dziecięcym w Krakowie – Prokocimiu. To jest bardzo trudne miejsce do pracy dla księdza i to wcale nie z powodu dzieci. O wiele trudniejsze od spotkań z dziećmi były spotkania z rodzicami i nieodłączne pytanie: „Dlaczego?” Człowiek może bowiem stosunkowo łatwo przyjąć i zrozumieć cierpienie dorosłego, ale bardzo trudno zrozumieć cierpienie dziecka, zwłaszcza małego, które jeszcze nie ma świadomości dobra i zła. W szpitalu była jednak kaplica. To, co mogłem zauważyć, to zmiana w nastawieniu rodziców, którzy modlili się w tej kaplicy. Znikał gdzieś bunt i pretensje a w ich miejsce wchodził pokój, jakieś ukojenie.

Bywa często tak, że jak patrzymy na nasze życie, na jego trudy i wyzwania, to chcielibyśmy nieraz innego losu. Po spotkaniu z Bogiem rozumiemy, że to co tak naprawdę chcielibyśmy, to nie tyle coś innego, jakieś inne życie, tylko żeby ktoś nam pomógł dźwigać nasz krzyż. Nie chcemy wtedy rezygnować z niczego, nawet z wymagań jakie to życie stawia wobec nas, tylko żeby ktoś nam pomógł je udźwignąć, zwłaszcza że zaczynamy rozumieć, iż to dźwiganie stwarza nas jakoś od wewnątrz. Ta moc do dźwigania naszego krzyża, do sprostania wyzwaniom, jakie nasze życie niesie ze sobą, do wypełnienia chrześcijańskiego powołania, wreszcie do bycia dobrym Rycerzem Kolumba, jest od Niego, od Boga. Trzeba tylko do Niego przyjść. Trzeba się do Niego „podłączyć”...

Ta zależność pomiędzy bliskością z Chrystusem a życiem chrześcijańskim została także potwierdzona w historii, czego sami jesteśmy w jakimś stopniu świadkami. Oto po wystąpieniu Lutra (1517 r.) mamy do czynienia z wojnami religijnymi w Europie. Trwały one aż do roku 1648 i, jak obliczają historycy, pochłonęły one mniej więcej tyle ofiar ile zginęło w czasie I wojny światowej (ok. 12 mln ludzi). Dlatego ludzie myślący patrząc na to, co się działo, tj. że ludzie zabijają się dlatego, iż w Boga należy wierzyć tak, a nie inaczej (co nie zawsze było powodem waśni, o wiele częściej był to jedynie pretekst, a nie powód), mówili: nie jest ważne jak wierzysz w Boga, ważne jest byś dobrze żył; byś żył tak, jak Bóg uczy i wymaga. W ten sposób na pierwszym miejscu znalazły się zasady moralne, a Bóg pozostał gdzieś w cieniu. Podjęto więc próbę życia według wymagań Ewangelii, ale niejako bez Boga, Bóg do tego nie miał być więcej potrzebny. Po pewnym czasie okazało się jednak, że te wymogi, o których mówi Pismo św. to jest chyba jakiś ideał, według którego jest bardzo trudno żyć. Dlatego reakcją na trudności, jakie ludzie napotykali przy realizacji wymogów płynących z Ewangelii była propozycja, by zrezygnować przynajmniej z części tych wymagań. Ludzie bowiem i tak na dłuższą metę nie byli w stanie ich zachować. Potem była kolejna propozycja: skoro te wymogi to jest jedynie jakiś ideał, to rozumnym wydaje się znalezienie innych wymogów, takich które będą bardziej odpowiadać rzeczywistym ludzkim możliwościom.

Jak wygląda takie „dostosowywanie” wymogów moralnych do „rzeczywistych ludzkich możliwości”, możemy zaobserwować na przykładzie małżeństwa. Najpierw się okazało, że wytrwanie w wierności przez całe życie jest ponad ludzkie siły. Potem, że zmuszanie ludzi do życia osobno, jak się kochają, to też jest ponad ludzkie siły. Więc ci, co mówią, że się kochają winni mieć prawo do zawarcia małżeństwa. Nieważne, że to już czwarte małżeństwo i że już trzy razy została złamana przysięga wierności aż do śmierci – wszak oni takie jedynie mają możliwości. To jest wszystko na co ich stać, gdy chodzi o wierność. (Nie zatrzymuję się tu nad skutkami takiego życia, zwłaszcza dla dzieci). Potem okazało się, że jakieś formalizowanie pożycia nie odpowiada temu, czego ludzie oczekują od pożycia razem. Oni tego nie chcą i trzeba ich zrozumieć, zrozumieć ich możliwości. Wreszcie okazuje się, że jak dwoje ludzi tej samej płci nie może żyć bez siebie, to dlaczego wymagać od nich wyrzeczenia, które jest ponad ich kruche, ludzkie siły. Niech się połączą i żyją razem, najlepiej jako małżeństwo.

Gdy nie ma Boga, gdy nie ma miejsca dla Chrystusa w ludzkim życiu, to nie ma żadnej możliwości, by sprostać wymaganiom, które On nakłada na nas. Kto żyje bez Niego, kto próbuje żyć bez Niego, prędzej czy później napotka w swoim życiu takie wyzwanie, taką przeszkodę, że zrezygnuje z wierności tej drodze, którą Chrystus wyznacza swoim uczniom. To jest właśnie, Drodzy Bracia Rycerze, ta podstawowa prawidłowość: nie da się podążać drogą życia chrześcijańskiego (a więc i Rycerskiego) tylko w oparciu o nasze, nawet najszlachetniejsze, ale tylko ludzkie dobre intencje i siły. Jesteśmy słabi i potrzebujemy pomocy. Jest Ktoś, kto czeka na nas i chce nam pomagać. Obyśmy zawsze umieli znaleźć drogę do Niego!