Katecheza 47

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Współkapelan Stanowy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze,
sięgamy dziś do 19. numeru Adhortacji „Familiaris consortio”, gdzie mamy powtórzenie pewych fundamentalnych treści dotyczących komunii małżeńskiej. Powtarzanie tych treści ma jednak głęboki sens jako swego rodzaju przeciwwaga dla propozycji powielanych przez media, które propagują zarówno „zwykłą” rozwiązłość moralną, jak i ich „teoretyczną” podbudowę.
Chciałbym w tej katechezie zwrócić uwagę na jedną z ważnych prawd dotyczących życia małżeńskiego i komunii małżeńskiej i spróbować ukazać ją w kontraście do współczesnych propozycji, a raczej pewnych współczesnych laickich teorii ludzkiej seksualności, której przykładem może być ideologia gender.
Interesująca nas prawda zawarta jest w następujących słowach Adhortacji Jana Pawła II: „komunia małżeńska ma swoje korzenie w naturalnym uzupełnianiu się mężczyzny i kobiety”. Co znaczą te słowa? One oznaczają, że związek mężczyzny i kobiety, którzy stają się mężem i żoną, nie jest ludzkim wynalazkiem. Wzajemne „lgnięcie” do siebie mężczyzny i kobiety jest czymś związanym z naturą zarówno mężczyzny jak i kobiety. Owocem tego wzajemnego „przyciągania” (lub używając słowa nawiązującego do języka łacińskiego – ich wzajemnej atrakcyjności) jest specyficzna wspólnota, którą określamy jako małżeństwo, którego wewnętrzną treść powinna stanowić komunia osób, o której tyle już sobie powiedzieliśmy. Innymi słowy: ani mężczyzna ani kobieta nie muszą „robić” wszystkiego niejako od „zera”, by miało miejsce ich wzajemne zbliżenie. To już jest w nich, to wzajemne „przyciąganie”, które jest skutkiem tego, że człowiek jest istotą płciową. Oczywiście, i tu jest coś, co musi być zawsze brane pod uwagę: nie można się zgodzić, ani poddać, by to wzajemne „przyciągnie” (atrakcja) było pozostawione samo sobie i żeby to ono kierowało człowiekiem w jego poczynaniach wobec osoby płci przeciwnej, ani tym bardziej nie może owo „przyciąganie” zostać dodatkowo pobudzone do takiego stopnia, że człowiek przestaje nad nim panować („to jest, proszę księdza, silniejsze ode mnie!”). Człowiek jest istotą rozumną, a więc musi nadać owemu „przyciąganiu” kształt zgodny z wymogami prawego rozumu, gdzie to dany człowiek kieruje sobą w tym, co dotyczy jego płciowości i relacji do osoby płci przeciwnej. To człowiek kieruje sobą, a nie płciowość kieruje nim, wodząc go po jakichś obyczajowych manowcach.
Trzeba pamiętać, że w dziejach medycyny i ludzkiej kultury mieliśmy do czynienia m.in. z postacią Zygmunta Freuda i jego uczniami, którzy starali się przekonać (wbrew moralności chrześcijańskiej odwołującej się do pojęcia ascezy i cnoty), że płciowość to taka ludzka skłonność, nad którą on nie panuje i nie jest w stanie zapanować. To ona nami powoduje we wszelkich naszych życiowych poczynaniach. Jest to tzw. idea panseksualizmu, w której człowiek jest widziany jako bezradna ofiara swej płciowości. Jak patrzymy na współczesną kulturę konsumpcyjną, to wydaje się, że takie stwierdzenie nie jest pozbawione podstaw. Trzeba jednak pamiętać, że ta właśnie kultura współczesna jest JUŻ owocem przekonania, że człowiek nie panuje nad sobą w dziedzinie seksualnej i cokolwiek by nie robił, nie jest w stanie tego zmienić. Dlatego albo nie robi nic, albo poddaje się przyjętej modzie („kulturze”), czego owocem jest właśnie całkowite rozprzężenie moralne.
Wiedza o tym, jak owo rozprzężenie niszczy człowieka, jak czyni go słabym, może być i jest wykorzystywana przez złych ludzi, często mających wpływ na funkcjonowanie środków społecznego przekazu, którzy tę wiedzę wykorzystują, by uzależniać osłabione jednostki (których jest dziś bardzo wiele) od pewnych treści medialnych. Owi źli ludzie, korzystający z ludzkich słabości, bardzo często dają ludzkim słabościom teoretyczną podbudowę bądź propagując idee związane z panseksualizmem, bądź usprawiedliwiając postawy i zachowania moralne będące owocem obyczajowego rozpasania. Jednym z takich teoretycznych „fundamentów” dla nieobyczajnych ludzkich zachowań seksualnych jest ideologia gender.
Co wobec takiego stanu mają czynić Rycerze Kolumba? Ich zadaniem jest troska o siebie i o swoją rodzinę, o swoje dzieci. Chodzi przede wszystkim o to, by nie dać się zbałamucić „nowoczesnością” pewnych rozwiązań wychowawczych; by się na nie nie zgadzać zarówno, gdy dotyczy to dzieci samych Rycerzy, jak i innych dzieci i młodzieży. Chrześcijaństwo przez wieki wypracowało metody wychowania i kształcenia młodego człowieka, które nie tylko jest zgodne z naturą ludzką, ale także ma na uwadze autentyczne dobro młodego człowieka. Nieprzypadkowo mówi się, że najlepsze szkoły, to szkoły katolickie i nieprzypadkowo wszelkiej maści manipulatorzy, gdy dostają się do władzy, prowadzą walkę z chrześcijańską kulturą i wychowaniem. Zwykle zaczyna się od zwalczania religii w szkole np. przez odmowę jej finansowania przez państwo.
Pierwszą rzeczą w wychowaniu człowieka do dojrzałego życia dorosłego i do życia w pięknym małżeństwie i zdrowej rodzinie jest świadomość tego, jak wielki to skarb oraz co robić, by go zabezpieczyć i jak się zachowywać, by go nie stracić. Następną rzeczą jest pogłębianie tej wiedzy i dzielenie się nią oraz szukanie sprzymierzeńców w obronie tego, co dobre. Jednym z największych i najważniejszych Sprzymierzeńców jest Bóg. Dlatego nasza troska musi się także wyrażać modlitwą za dzieci i młodzież oraz w intencji tych wszystkich, którzy przeżywają na tym polu różnego rodzaju trudności. Ważna jest także modlitwa za wrogów Boga i Jego zamiarów wobec ludzi.