Katecheza 49

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Współkapelan Stanowy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze,
Punkt 20 Adhortacji „Familiaris consortio” porusza sprawę nierozerwalności małżeństwa. Nierozerwalność jest wymogiem komunii,
a zwłaszcza jej pełni. Dar z siebie właściwy komunii małżeńskiej wymaga całości; tzn. tego, by ten dar z siebie był całkowitym daniem siebie, powierzeniem siebie drugiej osobie. Nie chodzi więc o to, by taki całkowity dar jedynie zadeklarować, ani też by go realizować tylko w chwilach uniesień. Chodzi o to, by ten dar był całkowity także na całej przestrzeni czasowej, a więc od momentu zawarcia małżeństwa, aż do jego końca, czyli do śmierci jednego z małżonków. Może ktoś słusznie zauważyć, że jest to wymóg trudny. Jest to prawdą, ale też zadania, które stają przed małżonkami takiej trwałości wymagają.

Pierwszym z tych zadań jest wzrastanie małżonków w ich człowieczeństwie, w ich byciu mężem i żoną. Trudno sobie bowiem wyobrazić ogromne przecież zaangażowanie i w pewnym sensie „inwestowanie” bez ograniczeń w związek, jeśli nie ma gwarancji, że będzie on trwał. Kto się zdecyduje na całkowity dar z siebie, jeśli dar ten miałby być odrzucony i sponiewierany przez rozerwanie więzi małżeńskiej? Ktoś powie: ale takiej gwarancji i pewności nigdy nie ma, więc właściwie nigdy nie powinniśmy być świadkami czyjegoś pełnego zaangażowania w małżeństwo! Jest tak w wielu związkach z wyjątkiem sakramentalnego związku małżeńskiego, gdzie gwarantem jedności i małżeńskiego zaangażowania jest Bóg. Można się bowiem bać i podchodzić z pewnym asekuranctwem do wspólnoty życia mężczyzny i kobiety i jest to coś bardzo charakterystycznego dla tzw. związków partnerskich. Nie ma tu pełnego zaangażowania, właśnie w wymiarze czasowym, a dzieje się tak z lęku, że to może się nie udać i co wtedy? W przypadku małżeństwa sakramentalnego takie obawy ustają, a dzieje się tak dlatego, że Bóg staje się niejako „opiekunem” zaangażowania małżonków w ich związek. Dlatego nawet jak jedna strona „nawali”, to to zaangażowanie nie przepada: wraz z innymi dobrymi uczynkami jest skarbem, który człowiek gromadzi sobie w niebie (Mt 6, 19-21), chociaż, oczywiście, skutki tego zaangażowania nie ograniczają się jedynie do perspektywy wiecznej.

Drugim zadaniem małżeństwa jest wychowanie dzieci i tutaj także trwałość związku małżeńskiego ma ogromne znaczenie. Każdy człowiek, a zwłaszcza młody, jest tak „skonstruowany”, że do pełnego rozwoju psychicznego i duchowego potrzebuje stałości odniesień. Na drodze tego rozwoju występują różnego rodzaju wyzwania i trudności i młody człowiek potrzebuje pełnego miłości oparcia, którego dziś często nie znajduje. Jeśli bowiem małżeństwo się rozpada, to rodzice zwykle są zajęci w pierwszym rzędzie sobą, co odbywa się kosztem dziecka. Następnie, co w polskiej rzeczywistości jest prawie normą, dziecko zostaje przy matce i ma naprzeciw siebie drugiego „tatusia”, a w rzeczywistości ojczyma, który nie jest już tym, kim jest ojciec. Nawiązywanie relacji jest z reguły trudniejsze i nigdy nie jest to ta sama relacja, co wobec ojca. Zdarzają się też przypadki, że dziecko ma trzeciego i kolejnego „tatusia”, pozostającego często już nawet bez żadnego formalnego związku z jego matką. Trudno w takich warunkach mówić o jakimkolwiek stałym oparciu, nie mówiąc już o miłości i zrozumieniu. Jesteśmy czasem zaskakiwani przez medialne relacje o pobiciu, maltretowaniu lub nawet zabiciu dziecka.

W tych relacjach na samym końcu albo gdzieś ukradkiem jest dodana informacja, że agresorem jest konkubent matki. Jakoś trudno jest znaleźć przypadek (choć i te mogą się zdarzyć), by takich rzeczy dopuszczali się ojcowie. Dobro dzieci, ich prawidłowego rozwoju, domaga się trwałości związku ich ojca i matki. Jest to także wymóg miłości wobec dzieci. Mówi się nieraz, że dzieci są spoiwem małżeństwa. Dzieci są owocem miłości małżeńskiej i ich obecność powinna mobilizować rodziców do miłości wzajemnej i poświęcenia; do zapomnienia o własnym dobru, własnych prawach i przywilejach i tak bardzo często się zdarza. Jest to niewątpliwie trudne i dobrze by było, gdyby małżonkowie mogli ku temu otrzymać jakąś pomoc: jakieś wewnętrzne skrzydła czy wewnętrzny ogień, który nie pozwoli im opaść z sił i sprostać wyzwaniom. Specjalnie używam tu określeń, które już występują w naszych katechezach na oznaczenie łaski, która umacnia małżonków w wypełnianiu ich małżeńskich i rodzinnych zadań. Łaski tej jednak nie ma tam, gdzie nie ma sakramentu małżeństwa. Dlatego widzimy tu od razu, na co decydują się ci ludzie, którzy chcą realizować powołanie małżeńskie i to jeszcze według ideałów chrześcijańskich, ale bez sakramentu małżeństwa, czyli bez pomocy łaski;
o własnych siłach. Widać tu jak takie podejście jest lekkomyślne: podejmować się bardzo trudnych zadań licząc tylko na siebie, na własne ludzkie siły i nic ponadto. Nie należy się więc dziwić, że niejednokrotnie się to nie udaje. Ludzie się nie łączą ze sobą na zawsze, bo się boją, że się to nie uda, ale brak takiej trwałości jest właśnie przyczyną, że związek taki się nie udaje (a przynajmniej są z tym o wiele większe trudności).

Małżeństwo winno cechować się trwałością, być nierozerwalne. Jest to związane z zadaniami życia małżeńskiego i rodzinnego, z poważnymi decyzjami, które dotykają nie tylko samych małżonków ale także dzieci, które w tym małżeństwie przychodzą na świat, a poprzez nie także całą społeczność. Skoro decyzja jest poważna, wymaga ona poważnego podejścia, i ludzkość wypracowała taki poważny sposób dochodzenia do owych decyzji: nazywa się on narzeczeństwem.