Katecheza 14

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Postępując dalej w lekturze Adhortacji Familiaris consortio dochodzimy do punktu 7, w którym czytamy następujące słowa: „Żyjąc w takim świecie, pod presją płynącą głównie ze środków społecznego przekazu, wierni nie zawsze potrafili i potrafią uchronić się przed zaciemnianiem podstawowych wartości i stać się krytycznym sumieniem kultury rodzinnej i aktywnymi podmiotami budowy autentycznego humanizmu rodzin.” (FC 7). Jest to okazja, by po raz kolejny zwrócić uwagę na rolę mediów, zwłaszcza telewizji, prasy, radia i internetu w naszym codziennym życiu, a zwłaszcza w sądach, które formujemy o wielu sprawach, które nas dotyczą.

Właśnie rozgrywa się batalia na temat tzw. związków partnerskich, których zwolennicy prą w stronę osiągnięcia takich samych przywilejów, jak małżeństwa. Znacząca większość mediów popiera te postulaty, skrzętnie przemilczając i zagłuszając racje zwolenników ochrony małżeństwa pojętego jako trwały związek mężczyzny i kobiety. Dlaczego nie może być zrównania praw małżeństw i związków partnerskich? Ponieważ małżeństwa spełniają wobec społeczeństwa rolę służebną: przydają mu nowych obywateli, którzy potem pracują, płacą podatki i utrzymują innych. By tacy ludzie zaistnieli w społeczeństwie, nie wystarczy wydać człowieka na świat, ale też trzeba go mozolnie wychować, wyżywić, wyedukować (w czym nasze państwo nie pomaga za bardzo rodzicom). To z kolei wymaga od małżonków wielkiego wyrzeczenia i poświęcenia. Muszą sobie oni odmówić wielu rzeczy ze względu na dzieci i ich wychowanie. Dlatego społeczeństwo (państwo) w uznaniu ich zasług przyznaje im pewne przywileje, np. ekonomiczne i przynajmniej teoretycznie otacza ochroną małżeństwo i rodzinę.

Związki partnerskie mężczyzny i kobiety teoretycznie mogą robić to samo, ale nie chcą, ponieważ w ten sposób nie różniłyby się od małżeństwa – więc po co w ogóle robić sprawę? Nie chcą one trwałości tak bardzo potrzebnej dla wychowania dziecka, by zapewnić mu prawidłowy rozwój, nie chcą wziąć odpowiedzialności za takie zadanie, o ile w ogóle chcą mieć dzieci. Oni chcą jedynie mieć możliwość aktywności seksualnej ale żeby nikt się do tej ich aktywności nie mieszał. Tym bardziej zadaniom rodzicielskim nie mogą sprostać związki homoseksualne. Dlatego domaganie się przez zwolenników takich związków jednakowych praw z małżeństwami to tak, jakby ktoś powiedział: ty pracuj i wymagaj od siebie, poświęcaj się dla innych, a ja i tak będę miał takie same przywileje jak ty, ponieważ umiem głośno krzyczeć, bo mam po swojej stronie media, bo jestem sprytny, bo mam po swojej stronie polityków, którzy się boją moich mediów itd, itd. Tymczasem trzeba zauważyć, że domaganie się przez związki partnerskie przywilejów, jakie mają małżeństwa jest w rzeczy samej domaganiem się skrajnej niesprawiedliwości. Dlatego żaden człowiek prawego sumienia nie może się na coś takiego zgodzić!

Proszę zwrócić uwagę, że nie używam tu żadnego argumentu teologicznego, tym mniej argumentu odwołującego się do autorytetu religijnego, a jedynie opieram się na potocznym ludzkim doświadczeniu moralnym dotyczącym wymogów sprawiedliwości. Mimo tego zwolennicy związków partnerskich atakują Kościół i jego pasterzy. Dlaczego? Ponieważ ludzie Kościoła są wykształceni i mogą powiedzieć, co jest złego i niemoralnego w takiej propozycji. Tym ludziom nie można wmówić, że czarne jest białe a białe czarne, bo to są jakby specjaliści od kolorów. Dlatego taktyka jest inna: nie prowadzić debaty, nie dbać o przekonanie do swoich racji, ale zakrzyczeć oponentów, przypisać im niecne intencje, zacofanie (już o tym było w katechezie nr 10). Taka jest bowiem logika funkcjonowania mediów liberalnych. Prawda się tu za bardzo nie liczy.

Musimy pamiętać, że Chrystus, nasz Pan, utożsamił się z prawdą. „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.” (J 14, 6). Za czasów pierwszych chrześcijan też wiele było kłamstwa na ulicach (dziś byśmy powiedzieli: w tamtejszych mediach) dotyczącego także samego chrześcijaństwa. Tamci wyznawcy Chrystusa nie przepraszali ani się nie cofali, byli sobą – solą ziemi i światłością świata (Mt 5, 13-14). Mogli to czynić, ponieważ byli blisko Chrystusa, Który powiedział: „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.” (J 15, 6) My też mamy taką możliwość, dlatego nie traćmy nadziei: gdy będziemy razem z Chrystusem, zwyciężymy, choćby przyszło nam stanąć wobec wszystkich mediów świata.