Formacja
Katecheza 25
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce
Drodzy Bracia Rycerze!
Jako uzupełnienie poprzedniej katechezy na temat ideologii gender chciałbym wyjaśnić, skąd u niektórych ludzi bierze się myśl, żeby wprowadzać w życie takie pomysły, że człowiek może samego siebie kształtować w sposób tak dowolny, iż nie musi on uwzględniać żadnych danych biologicznych. Wystarczy, że chce i zadziała, a będzie kobietą albo mężczyzną. Przyczyn takiego nastawienia należy szukać w filozofii. Muszę przyznać, że zawsze śmieszy mnie postawa ludzi, którzy mówią, iż filozofia nic nie wnosi do życia. Filozofia zajmuje się najbardziej podstawowymi prawidłowościami w świecie, w którym żyjemy. One istnieją i można je poznać albo można zamknąć się na nie i pozbawić się mądrości i możliwości rozumienia tego, co się dzieje na naszych oczach – jak choćby właśnie tego, skąd biorą się takie pomysły, jak gender.
W historii filozofii w pierwszej połowie XVII wieku mamy do czynienia z bardzo znanym i często przywoływanym filozofem, z Kartezjuszem. Kartezjusz szukał tego, co najbardziej podstawowe i pewne zarazem. Uważał on, że dowodem na jego istnienie jest fakt, że myśli. To swoje odkrycie wyraził w znanym powiedzeniu cogito ergo sum, czyli właśnie myślę, więc jestem. Co oznacza to powiedzenie w perspektywie filozoficznej? (Oczywiście nie są to już poglądy Kartezjusza lecz ich praktyczne konsekwencje). Myślę, więc jestem oznacza, że myślenie jest warunkiem zaistnienia człowieka. Co natomiast z ciałem? Ono jest, ale ono nie jest już warunkiem zaistnienia człowieka. Ono musi niejako podążać za myślą. Bo najważniejsze jest myślenie, idee, które rodzą się w ludzkim rozumie, one decydują o nas, o naszej tożsamości. Tak więc myśl tworzy człowieka, a ciało staje się dla umysłu tworzywem, które należy użyć zgodnie z zamysłem, który powstał w ludzkim umyśle.
Jednocześnie czasy pokartezjańskie to rozwój nauk empirycznych (takich jak fizyka, biologia, medycyna, technika itd.). W czasach tych zmienił się sposób uprawiania nauki. Do dawnej obserwacji zjawisk w świecie przyrody w sposób metodyczny dodano eksperyment, który polegał na stawianiu hipotezy i jej weryfikacji w konkretnej sytuacji, np.: jeśli zastosujemy odpowiednią substancję chemiczną, to wyleczymy człowieka z przeziębienia. Efektem takiego procedowania było: pytanie czy nowy lek w postaci aspiryny, jeśli nim zadziałamy w sytuacji przeziębienia pomoże odzyskać zdrowie (hipoteza) i weryfikacja w postaci podania leku (eksperyment) oraz jego rezultat w postaci odzyskanego zdrowia (potwierdzenie hipotezy). Rezultat stosowania metody empirycznej to nabycie nowej wiedzy, która znalazła praktyczne zastosowanie w medycynie. W ten sposób postępowano także w innych dziedzinach nauki i zdobywano nowe dane, nową wiedzę, która następnie była wykorzystywana w praktyce, dla dobra człowieka. Tej wiedzy z czasem nagromadzono wiele. Ona sama oraz umiejętność dokonywania różnych manipulacji w przyrodzie przyczyniły się do ogromnego postępu, do skoku cywilizacyjnego. Człowiek patrząc na osiągnięcia nauki zrozumiał, że zyskał skuteczne narzędzie, które pomogło mu w ujarzmieniu sił przyrody i wykorzystania ich do własnych celów. Eksperymenty jednak pokazały, że człowiek nie jest nieomylny. Nie wszystkie pytania, pomimo wysiłków i zaangażowania, dały pozytywną odpowiedź. Reakcją na zaangażowanie w destrukcyjne projekty stała się ekologia.
Pozytywne osiągnięcia, które przyniosły wiele dobra ludzkości, dla części ludzi stały się znakiem wielkości Boga, Który stworzył ten wspaniały świat z jego możliwościami do wykorzystania przez człowieka. Inni zaś ludzie zachłysnęli się możliwościami, które zyskał człowiek i doszli do wniosku, że Bóg nie jest im już do niczego potrzebny, bo sami sobie poradzą, mając do dyspozycji tak wspaniałe narzędzie, jakim jest nauka i opierająca się na niej technika. Dodatkowym argumentem przeciw Bogu jest fakt, że istnienia Boga nie da się zweryfikować przy pomocy nauki i techniki. Dlatego wielu z nich stoi na stanowisku, że należy porzucić wiarę, zapomnieć o Bogu. Teraz króluje nauka, wraz z nią idee nawiązujące do myśli kartezjańskiej, bo jego filozofia stoi u początku rozkwitu nauki.
Zgodnie z postępowaniem naukowym stawiamy więc hipotezę: mężczyzna może pełnić te same role i funkcje, które dotąd pełniła kobieta; może być kobietą, jeśli tego zachce i vice versa: kobieta może to samo. Wystarczy podjąć pewne działania, wśród których szczególną rolę odgrywa nowe wychowanie seksualne i osiągnie się zamierzony rezultat: dowolną zamianę ról społecznych kobiet i mężczyzn. Osiągnie się w ten sposób postulowaną „równość”. Bo taka idea narodziła się w umysłach ludzkich i ciało zgodnie z zasadą cogito ergo sum ma podążać za tym, co wymyślił rozum. Bo to rozum, idee, które weń powstały decydują o być albo nie być człowieka. Ciało, a więc fizjologia, sfera psychiczna z odczuciami i emocjami ma się dopasować do idei, którą dziś jest gender. To jest hipoteza „naukowa”. Teraz jest czas jej weryfikacji.
Nie da się jednak jej zweryfikować, jeśli ludzie nie zechcą za nią pójść. Dlatego potrzebne są zmiany w prawie, by ludzi zmusić do wprowadzenia tej idei w życie. Stąd starania obecnego rządu, by takie prawo wbrew ludziom, a po myśli zwolenników idei gender, zatwierdzić. Najpierw jego podpisanie, a obecnie przymiarki do jego ratyfikacji. Nazywa się to prawo „o przeciwdziałaniu przemocy” a jego realizacja będzie się odznaczała stosowaniem przemocy wobec tych, którzy nie będą chcieli się dostosować np. do nowej definicji płci albo poddać swoje dzieci eksperymentowi edukacyjnemu, z czym mamy do czynienia w krajach, gdzie prawodawstwo już opiera się na idei gender. Dla przeciwników gender wymyślono kilka nowych „przestępstw”, by można ich było zastraszać i/lub skazywać. Mówi się więc o przestępstwie nietolerancji, dyskryminacji, mowie nienawiści, postuluje się zakaz krytyki idei gender. W Holandii powstało nawet tzw. anty-anty-homoseksualne prawo: jeśli ktoś nie zgadza się na homoseksualizm i jego rolę w społeczeństwie i „dyskryminuje” gejów może być bez sądu umieszczony w zbudowanym z kontenerów getcie poza miastem, gdzie ma mieszkać przez minimum pół roku do czasu przejścia „reedukacji” i po jej zakończeniu może wrócić do miejsca swego zamieszkania (Link).
Zgodnie z myśleniem kartezjańskim o tożsamości człowieka decyduje myśl. Dziś tą myślą jest idea gender, a jej wprowadzenie w życie społeczeństw ma dać odpowiedź na pytanie: do jakiego stopnia można zmienić człowieka, do jakich fanaberii można go zmusić, czy jest jakaś granica dla inżynierii społecznej, a jeśli jest, to gdzie? Wprowadzenie gender ma być eksperymentem, który da przynajmniej częściową odpowiedź na to pytanie, pytanie, które ma też sens teologiczny: dokąd człowiek może bezkarnie niszczyć Boże dzieło, do jakiego stopnia może niszczyć i niewolić swojego bliźniego?
W świecie, w którym żyjemy toczy się nieustanna walka Złego z Bogiem. Po roku 1989 wielu z nas wydawało się, że nadszedł czas pokoju, odpoczynku od zła, które zostało pokonane. Tamto zło się odsunęło, ale Szatan ma w zanadrzu inne propozycje i ma swoje sługi, które te pomysły wprowadzają w życie. Daje On im do dyspozycji moce tego świata, których czuje się panem (por. Kuszenie na pustyni: Mt 4, 8-11). Nasz Pan, Jezus Chrystus, jest jednak silniejszy od każdego zła i daje siły swoim sługom, i daje Ducha Świętego, by wiedzieć jak z tej mocy skorzystać. Naszą drogą jest wsłuchiwanie się w głos Pana i kroczenie Jego ścieżkami, bo to jest droga do zwycięstwa – nad każdą formą zła.
Katecheza 26
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce
Drodzy Bracia Rycerze!
W tej katechezie na miesiąc marzec chciałbym powrócić do naszej refleksji na temat Adhortacji „Familiaris consortio”. Kolejnym fragmentem Adhortacji jest punkt 12, który wspomina m.in. o grzechu, jako niewierności wobec Boga, jako o naruszeniu miłości oblubieńczej między Bogiem a Jego ludem, miłości, której obrazem jest (winno być) małżeństwo. Grzech dotyczy jednak także małżeństwa i tego, co je poprzedza. Rozumiemy to dobrze w kontekście informacji podanej przez Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin i Instytut Statystyczny Kościoła Katolickiego, iż 3 procent Polaków (643 tys. osób) żyje dziś w konkubinatach (www.kofc.pl/przek/20140307.php). Do informacji tej dołączony jest także komentarz, który nie tylko mówi, że osób takich jest więcej niż kiedyś, ale także, (i to nas dziś szczególnie interesuje), iż związki małżeńskie poprzedzone konkubinatem (nazywanym też ”małżeństwem na próbę”) mają tendencję do rozpadania się, albo wprost się rozpadają.
Istnieją różne wyjaśnienia tego faktu: seksuologiczne, psychologiczne, społeczne. Istnieje jednak także wyjaśnienie religijne a nawet filozoficzne. Chodzi tutaj o prawdę o stworzeniu człowieka i małżeństwa przez Boga. Małżeństwo nie jest (o czym już mówiliśmy) dziełem przypadku. To Bóg stworzył małżeństwo jako wspólnotę mężczyzny i kobiety i oni ją tworzą poprzez wzajemne oddanie właściwe dla tejże wspólnoty. By takie wzajemne oddanie nastąpiło Bóg uzdolnił człowieka, mężczyznę i kobietę do takiego właśnie oddania. Małżeństwo to nie jest więc jakakolwiek wspólnota mężczyzny i kobiety ani tym bardziej dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet czy jeszcze inna (dziś w społecznościach bardziej „postępowych” mówi się nawet o związkach kilku osób, o tzw. poliamorii). Istnieje pewna wewnętrzna treść, pewne wewnętrzne prawidłowości, które każdy człowiek musi uwzględnić, jeśli chce, by jego życie małżeńskie i rodzinne było udane. To nie jest tak, że wystarczy mężczyzna i kobieta i oni sobie to urządzą według własnego „widzi mi się”, na przykład właśnie jako konkubinat. Tam „w środku” istnieją pewne prawidłowości i jeśli człowiek ich nie będzie przestrzegał, to sobie zrobi krzywdę. Nie jest tak, że pożyję sobie według własnego projektu (w konkubinacie właśnie) przez kilka lat, a jak już „się wypróbujemy” to zawrzemy związek małżeński i będzie jak gdyby nigdy nic. To tak, jakby ktoś powiedział: najpierw sobie popróbuję różnych narkotyków (najlepiej przez dłuższy czas, by doświadczenie było w miarę pełne) a potem sobie będę żył tak, jakbym nigdy nie brał do ust żadnej używki. To „potem” jest już często bardzo trudne, bo coś się we mnie popsuło, bo wpadłem w nałóg, bo mnie to zrujnowało. Podobnie, przez analogię, jest z małżeństwem.
Czy więc mamy się pobrać zupełnie się nie znając? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, choć dziś często zapomniana. Nie trzeba się pobierać bez znajomości. Okazją do niej jest narzeczeństwo. Dlatego Kościół w swoim nauczaniu nalega, by ten okres był dłuższy, by to nie była jedynie formalność. Nawet sprawy kancelaryjne w parafii przed ślubem mają swój czas procedowania; by nie było za szybko, by narzeczeni mieli jeszcze trochę czasu, by się lepiej poznać, a nade wszystko, by się zastanowić nad małżeństwem, które zamierzają zawrzeć – by o nim jednak coś więcej wiedzieli. Bóg ustanawiając małżeństwo nie wszystko uczynił proste, nie wszystko uczynił banalne, nie wszystko uczynił wygodne i łatwe. Objawił nam jednak swoją wolę dotyczącą małżeństwa, a tym którzy tego pragną odsłania głębię prawdy o tej szczególnej wspólnocie mężczyzny i kobiety. Dlatego przede wszystkim małżonkowie i kandydaci na małżonków są wezwani do refleksji nad małżeństwem, nad jego treścią, nad jego głębią; nad małżeństwem jako drogą do ludzkiego spełnienia i do świętości. Ta refleksja musi być, bo nie wszystko jest tu dane, jak „na tacy”. Jeśli młodzi ludzie odrzucają małżeństwo, to powinni przynajmniej wiedzieć dlaczego to robią.
Większość decyzji odrzucających małżeństwo nie opiera się na rozumnej refleksji. Dla jednych jest to moda, dla innych zwykłe „niechciejstwo”, dla innych jeszcze: „bo inni tak zrobili i nic im się nie stało” albo „bo dziś tak jest” lub „bo to moje życie i mogę sobie z nim zrobić co chcę”. Wszystko to prawda, tylko że jest jeszcze cena, którą trzeba będzie zapłacić za taką decyzję (jest to jeden z przejawów kary za ten grzech): tą ceną jest życie, którego nie można sobie po takim doświadczeniu ułożyć, a przynajmniej nie można sobie go ułożyć na takim poziomie, na jakim byłoby to możliwe, gdyby wcześniej nie było małżeństwa „na próbę”.
Co możemy zrobić w sytuacji, którą opisuje Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin i Instytut Statystyczny Kościoła Katolickiego? Potrzebna jest modlitwa. To, co mnie zawsze zastanawiało, to postawa moich przyjaciół, którzy prosili mnie często o modlitwę. Oni wierzyli w moc modlitwy, bo wiedzieli to, co wypowiedział swego czasu Ojciec św. Benedykt XVI, iż człowiek, który się modli nie jest sam. Potrzebna jest też zachęta ze strony Braci Rycerzy pod adresem ludzi młodych, do refleksji, do sięgania po opracowania katolickie dotyczące małżeństwa i rodziny. Czy my sami znamy takie opracowania? Czy jakby mnie ktoś zapytał: „no to, co mam sobie przeczytać?”, czy wiedziałbym, jak na to pytanie odpowiedzieć? Oto pewne wskazanie, by wiedzieć dla tych, którzy nie wiedzą, by im pomóc, gdyby takiej pomocy potrzebowali; by nie zostawiać ich samych.
Katecheza 28
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce
Drodzy Bracia Rycerze!
„Nieposłuszeństwo wobec prawa jest odrzuceniem miłości oblubieńczej Pana. Jednakże niewierność Izraela nie niszczy odwiecznej wierności Pana, a zatem miłość Boża zawsze wierna staje się wzorem więzów wiernej miłości, jakie powinny łączyć małżonków” (FC 12). Słowa, które kończą punkt 12 Adhortacji dotyczą niewierności zobowiązaniom Przymierza i reakcji na nią ze strony Boga. Każdy z nas w swym życiu popełnia grzechy, które są niewiernością wobec Pana. Jego reakcją nie jest ani odwet, ani jakieś definitywne zerwanie więzi z człowiekiem. Bóg jest wierny miłości. Jest wierny zobowiązaniom wobec człowieka, które na siebie wziął. Nie mówi do nas: „skoro nie byłeś mi wierny, to Ja zrobię to samo. Jestem przecież usprawiedliwiony, bo to nie Ja źle zacząłem, ale ty. Ja tylko robię to, co ty”. Bóg kocha człowieka pomimo tego, iż jest przez niego zdradzany. Taka postawa Boga daje człowiekowi możliwość powrotu: jest do czego wracać i jest co odbudowywać, bo budowla, którą jest więź Boga z człowiekiem trwa właśnie dzięki temu, że Bóg pozostał „na stanowisku”. Ta miłość Boga jest wzorem miłości małżeńskiej.
Zwróćmy uwagę, ile dziś jest nieszczęść w życiu małżeńskim i rodzinnym, bo druga strona, ta która „nie zaczęła”, nie chce przebaczyć tej, która popełniła nieprawość. Mało tego, często nieprawość jednej strony staje się usprawiedliwieniem dla odwetu drugiej strony. Po takiej reakcji najczęściej „nie ma już co zbierać”, nie ma do czego wracać, nie ma już powrotu do serdecznej więzi łączącej małżonków. Rozpad związku staje się już tylko kwestią czasu (nawet jeśli w dalszym ciągu małżonkowie mieszkają razem). Tymczasem więź miłości małżeńskiej ma przetrwać całe życie, ponieważ to trwanie jest potrzebne, by miłość wzrastała. Miłość ta buduje człowieka. Ona go stwarza od wewnątrz.
„Ślubuję ci … że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Gdyby życie razem było łatwe, nie potrzebne by było żadne ślubowanie i to jeszcze uroczyste, i w obecności świadków i przedstawicieli miejscowej społeczności. Nikt jednak nie powiedział, że będzie łatwo i wszyscy ludzie realistycznie patrzący w przyszłość zdają sobie z tego sprawę. Dlatego na tę trudną drogę Bóg udziela swoim wyznawcom pomocy w postaci łaski właściwej dla tego rodzaju życia. Jest nią łaska sakramentu małżeństwa. Dlatego wybór tej drogi przez ludzi ochrzczonych, którzy sami pozbawiają się pomocy łaski, jest trudny do zrozumienia. Czyżby samo zewnętrzne podobieństwo do sakramentalnego małżeństwa polegające na zamieszkaniu razem i na przekazie życia potomstwu miało im gwarantować te same skutki pożycia, co w małżeństwie sakramentalnym? Eliminacja Boga z własnego życia małżeńskiego to także eliminacja rozwiązań, które On proponuje po to, by miłość nie tylko wytrwała, ale jeszcze się rozwinęła. Trudno sobie wyobrazić, by chrześcijanie żyjący w związku niesakramentalnym, byli gotowi na Boże rozwiązania trudności małżeńskich, choćby z tego powodu, że są to rozwiązania proponowane małżonkom a nie mężczyźnie i kobiecie, których nie łączy więź małżeńska.
Co więc proponuje Pan i co chce nam przypomnieć dziś już ogłoszony świętym Autor adhortacji? Chce nam przypomnieć, że miłość małżeńska ma swoją historię i posiada ona własną logikę, która różni się od logiki czysto ludzkiej, opartej na poczuciu wzajemności na zasadzie: co zrobi druga strona, w dobrym czy złym, to wolno także mnie. Postępowanie zgodnie z logiką właściwą tej miłości, o czym przypomina Kościół, gwarantuje jej wzrost. W takim postępowaniu wyraża się odpowiedzialność za współmałżonka i pozostałych członków rodziny. Takiej miłości uczy nas Bóg swym postępowaniem wobec nas. On jest gwarantem jej owocności i udziela nam swej pomocy (łaski), by miłość ta przyniosła owoc. Nie należy się więc bać, co będzie, gdy zdecyduję się na podążanie zgodnie z logiką, którą dla tej miłości ustanowił Bóg. O to zatroszczy się On sam. Nigdy jednak o tym się nie przekonam i tego nie doświadczę, jeśli nie zdecyduję się, by tą drogą kroczyć.
Katecheza 27
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce
Drodzy Bracia Rycerze!
Punkt 12 Adhortacji „Familiaris consortio” podprowadza nas do prawdy o sakramentalności małżeństwa, chociaż jeszcze bez użycia słowa „sakrament”. Sakrament jest widzialnym znakiem niewidzialnej łaski. Gdy chodzi o działanie owej łaski, to ma ono związek ze znakiem sakramentalnym, ponieważ sakrament w sferze duchowej sprawia to, co oznacza. Przykładem niech będzie sakrament chrztu św. Gdy kapłan polewa głowę dziecka wodą, to pytamy, co się dzieje. Widzimy krople wody spływające po główce niemowlęcia i uświadamiamy sobie, że woda ma przynajmniej dwa ważne znaczenia: ona służy do obmywania z brudu i służy też do tego, by trwało życie (gaszenie pragnienia, podlewanie roślin). Otóż ta właśnie woda użyta w ramach sakramentu chrztu św. sprawia w sferze duchowej to, co oznacza, czyli w sferze duchowej, niewidzialnej ma miejsce obmycie. Z czego? Z grzechu pierworodnego, a w przypadku chrztu dorosłych także z wszelkich innych grzechów, jakie człowiek popełnił przed chrztem. Ma też miejsce udzielenie łaski, która daje życie, czyli łaski uświęcającej. Tak więc istnieje związek pomiędzy znakiem sakramentalnym a duchowym skutkiem przyjęcia sakramentu (tu nie ma dowolności).
Przenieśmy się teraz na teren małżeństwa. Adhortacja mówi: „Więź ich [małżonków] miłości staje się obrazem i znakiem Przymierza łączącego Boga z Jego ludem”. W sakramencie małżeństwa, które jest źródłem łask potrzebnych do wypełnienia obowiązków małżeńskich też istnieje zależność pomiędzy znakiem zewnętrznym, w tym przypadku więzią łączącą małżonków, a jej skutkiem w sferze duchowej. To, co ma się dziać w sferze duchowej, niewidzialnej, jako owoc działania łaski sakramentu małżeństwa, to rozwój przymierza małżeńskiego zgodnie ze wzorem jakim jest Przymierze Boga z Jego ludem. Jest to Nowe Przymierze, które jest dziełem Jezusa. W sakramencie małżeństwa On pragnie, by małżonkowie żyli wzajemną miłością. Tak więc więź małżonków ma się rozwijać nie według własnego autorskiego pomysłu tych dwojga lecz tak, by wzajemna więź małżonków była realizacją wzajemnej miłości, którą Jezus ogłasza jako Przykazanie Nowe i łaska sakramentu małżeństwa działa w ten sposób, by miłość wzajemna małżonków w tym właśnie kierunku się rozwijała.
Czy należy sobie życzyć takiego rozwoju? Przeżywamy okres Wielkiego Postu i rozważamy miłość Boga do Jego ludu, zarówno gdy chodzi o cierpliwe przygotowywanie tego ludu na przyjście Zbawiciela, jak i samo Jego przyjście w tajemnicy Wcielenia i wyzwolenie nas z grzechów w tajemnicy Odkupienia. Nie tylko nabożeństwo Gorzkich Żali czy Drogi Krzyżowej ale także osobista refleksja mówi nam o tym, co Boży Syn dla nas uczynił. Jak bardzo nas ukochał; jak bardzo Bóg ukochał człowieka. Przypominają się nam szczególnie słowa z Ewangelii według św. Jana: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3). Owe nabożeństwa, o których wspominam, pokazują na jakiej drodze to się stało: ile ofiary, zaparcia się siebie, cierpienia można ofiarować, gdy się kocha. Każdy mąż by chciał, by zarówno on sam jaki i małżonka mieli taką miłość, taką zdolność dawania siebie. Najczęściej nie od razu jest to możliwe, ale można do takiego poświęcenia dorastać. Wielką pomocą jest tu łaska sakramentu małżeństwa. Ona „od wewnątrz” uzdalnia małżonków by wzrastali do miłości, której wzorem jest miłość Boga do Jego ludu.
Pewno już o tym pisałem lub mówiłem, ale jest tu dobra okazja, by to powtórzyć. Jako młody ksiądz pracowałem w polsko-amerykańskim szpitalu dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu jako kapelan. Najtrudniejsze dla kapelana nie były wcale spotkania z chorymi i cierpiącymi dziećmi, lecz spotkania z ich rodzicami, którym towarzyszyło pytanie: „Dlaczego?” Bo każdy z nas jest w stanie przyjąć cierpienie człowieka dorosłego, ale cierpienie dziecka jest zawsze trudną zagadką, na którą w praktyce nie ma słownej odpowiedzi. W tym szpitalu byłem świadkiem przedziwnych przemian ludzi nie mogących pogodzić się z chorobą i cierpieniem własnych dzieci. Widziałem, jak udawali się oni do kaplicy szpitalnej. Gdy z niej wychodzili byli jacyś inni, jakby mniej zbuntowani, bardziej gotowi na dźwiganie krzyża, który życie włożyło im na ramiona.
Z czymś podobnym mamy do czynienia w naszym życiu. Nieraz się buntujemy, chcielibyśmy żyć jakimś innym życiem, najlepiej cudzym życiem, bo wydaje się ono atrakcyjniejsze niż nasze. Dlatego tak wielu ludzi chce sobie odmienić życie, także małżeńskie. Owo doświadczenie ze szpitala pokazuje, że tak naprawdę to nie chodzi o zmianę (o poszukanie sobie innego życiowego partnera), ale o siłę do dźwigania krzyża. Jeśli człowiek otrzyma wsparcie, to zwykle nie chce już żadnych radykalnych zmian.
Takim wsparciem w życiu małżeńskim i rodzinnym jest łaska sakramentu małżeństwa – bo ona tak działa, że umacnia małżonków, by ich miłość rozwijała się według wzoru, który mamy w Nowym Przymierzu Boga z Jego ludem i zgodnie z Przykazaniem Nowym danym nam przez Jezusa. Dlatego w byciu razem mężczyzny i kobiety potrzebna jest łaska, potrzebny jest sakrament, bo bez niego to życie staje się bardzo trudne, nieraz tak trudne, że nie do uniesienia. I gdy brak sakramentu, to w tej nieznośności nie ma żadnego ratunku, nie ma żadnej duchowej pomocy, która tak jak łaska sakramentu małżeństwa pomogłaby do odnowy, do odrodzenia wzajemnej miłości. Pozostaje erozja związku, która najczęściej prowadzi do jego rozpadu. Nasuwają się wówczas pytania: co z dziećmi, z ich rozwojem, zwłaszcza emocjonalnym, co z odpowiedzialnością za nie? Bywa jednak i tak, że małżonkowie zawarli sakramentalny związek, ale jakby zapomnieli, że on ich łączy i niesie ze sobą wiele łask. Nie jest więc obojętne czy chrześcijanin przeżywa swe małżeństwo jako związek sakramentalny czy jako jedynie ludzką, partnerską więź.
Pan Bóg miłuje swój lud. Pragnie szczęścia tego ludu. Dlatego ustanowił małżeństwo jako drogę dla większości członków tego ludu. Z małżeństwem związane są zadania, które są trudne i odpowiedzialne. Ponadto trzeba je spełniać w świecie, który jest często nieprzychylny Bożym planom i szczęściu ludzi. Dlatego dla członków swego ludu Pan ustanowił pomoc, źródło łask: sakrament małżeństwa. Popatrzcie na Wasze małżeństwa w tej właśnie perspektywie i pomyślcie o wdzięczności Bogu za Jego dar.
Katecheza 29
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce
Drodzy Bracia Rycerze!
W punkcie 13 Adhortacji „Familiaris consortio” znajdujemy następujące słowa o Panu Jezusie: „Objawia On pierwotną prawdę małżeństwa” i nieco dalej: „Objawienie to osiąga swą pełnię ostateczną w darze miłości, który Słowo Boże daje ludzkości, przyjmując naturę ludzką i w ofierze, którą Jezus Chrystus składa z siebie samego na Krzyżu dla swej oblubienicy, Kościoła. W ofierze tej odsłania się całkowicie ów zamysł, który Bóg wpisał w człowieczeństwo mężczyzny i kobiety od momentu stworzenia.” Jaka prawda zawarta jest w tych słowach?
Wiemy, że istnieje podobieństwo pomiędzy Bożym zamysłem odnośnie małżeństwa a miłością Bożego Syna do Kościoła. Ta miłość Chrystusa do Kościoła jest wzorem dla miłości między małżonkami. Stwierdzenie dość oczywiste i już tutaj przypominane. Co ono jednak oznacza w praktyce? W życiu małżonków chrześcijańskich występuje wiele wyzwań, wiele problemów, którym muszą oni stawić czoła. Część z nich wynika wprost z ludzkiej niedoskonałości. Kościół jest świadom, że do kobierca ślubnego przystępują ludzie niedoskonali. Daje temu wyraz choćby Paweł VI w słynnej Encyklice „Humanae vitae”, gdy pisze: „Dlatego małżonkowie poprzez wzajemne oddanie się sobie, im tylko właściwe i wyłączne, dążą do takiej wspólnoty osób, aby doskonaląc się w niej wzajemnie, współpracować równocześnie z Bogiem w wydawaniu na świat i wychowywaniu nowych ludzi.” Małżonkowie poprzez spełnianie swoich obowiązków dążą wzajemnie do doskonałości, tzn. pomagają sobie nawzajem w pokonywaniu tego, co w nich niedoskonałe, co jest ludzką słabością, co przeszkadza w życiu małżeńskim i rodzinnym. Za każdym razem, gdy doświadczamy naszej słabości lub gdy jesteśmy dotknięci słabością (grzechem) najbliższej nam osoby, zastanawiamy się, co zrobić, jak postąpić. W małżeństwie chrześcijańskim rozwiązanie jest podane: tak się zachować, jak Chrystus zachowywał się i zachowuje wobec Kościoła. To znaczy jak? To właśnie mówi nam Objawienie, czyli Pismo św. i Tradycja. W Piśmie św. mówią nam o tym szczególnie Ewangelie, gdzie podane jest, co i jak Chrystus uczynił dla tych, których wybrał, dla Kościoła. Dla przykładu można wybrać Jego stosunek do Apostołów i przyjrzeć się (choć na pewno w tej katechezie jedynie wyrywkowo), jak On odnosił się do nich.
Widzimy więc Apostołów, którzy pochodzili z różnych środowisk, gdzieś się wychowali, gdzieś nabyli życiowego doświadczenia, mają swoją mądrość i roztropność. Przykład? Pan Jezus zapowiada swoją mękę a Piotr Go odwodzi: „Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie»” (Mt 16). Pan Jezus zareagował i to nawet dość ostro, jednak nie obraził się, nie zaczęły się „ciche dni”. W innym miejscu Ewangelia opisuje, jak Pan Jezus mówi Apostołom o kwasie faryzeuszów, czyli o ich naukach: „Jezus rzekł do nich: «Uważajcie i strzeżcie się kwasu faryzeuszów i saduceuszów!» Oni zaś rozprawiali między sobą i mówili: «Nie wzięliśmy chleba». Jezus, poznawszy to, rzekł: «Ludzie małej wiary czemu zastanawiacie się nad tym, że nie wzięliście chleba?” (Mt 16) Po dłuższej obecności przy Jezusie Apostołowie - wydaje się - nic nie „chwytają”, nie rozumieją. Dlatego Jezus im wyjaśnia. Nie mówi: „Skoro tak, to rezygnuję. Wybiorę sobie uczniów bardziej inteligentnych. Żegnam!” On nie zrezygnował z tych ludzi, był razem z nimi, pouczał, dawał przykład własnego życia, modlił się za nich i to przyniosło owoc: wszyscy z wyjątkiem jednego przynieśli owoc, stając się jednocześnie wzorem postępowania dla wszystkich, którzy idą za Jezusem. Dlaczego tak się stało? Ponieważ Jezus miłował Apostołów. Ta miłość przejawiająca się także wyrozumiałością dla ich błędów przyniosła wielki owoc. Ewangelia opisuje nam postawę Jezusa wobec Apostołów, ale jest to także opis Jego postawy wobec wszystkich, których On powołuje; powołując zaś, z nikogo nie rezygnuje i to pomimo ludzkich grzechów i słabości.
O tym wszystkim, o tej miłości, mówi nam Ewangelia, a my wiemy, że to jest wzór dla życia małżonków. Ktoś powie: „no dobrze, ale to jest Jezus, Boży Syn, a ja jestem słabym człowiekiem”. To prawda, ale jednocześnie jest prawdą, że to jest nauka dla takich właśnie słabych ludzi, jak ja i Ty. Tyle, że nikt z nas (i o tym też już była mowa) nie został wezwany, by tą drogą podążać o własnych słabych ludzkich siłach. „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15). To „czynienie z Jezusem” dokonuje się poprzez łaskę, a w małżeństwie szczególnie poprzez łaskę sakramentu małżeństwa. To, co Bóg zaplanował dla małżonków jest możliwe do osiągnięcia, pod warunkiem jednak, że będziemy blisko Niego, od Niego będziemy się uczyć i z Jego pomocy korzystać. Nie jest więc prawdą, że małżeństwo, tak jak je widzi Kościół, to jakiś ideał nie do zrealizowania lub coś, co się przeżyło i trzeba szukać innej formy współżycia mężczyzny i kobiety. To wszystko jest możliwe do zrealizowania pod warunkiem, że porzucimy naszą ludzką logikę, tkwiącą w naszej niedoskonałości i ją utrwalającą, a wpatrzeni w przykład Chrystusowej miłości do Kościoła ją właśnie weźmiemy sobie za drogowskaz. Jednocześnie musimy otworzyć się na łaskę, którą Chrystus nam ofiarowuje. Dzięki niej będziemy mogli powtórzyć za św. Pawłem: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4). Sądzę, że w wielu sytuacjach naszego życia doświadczyliśmy już tej prawdy.