Katecheza 2

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Kiedy napisałem pierwsze rozważanie i posłałem je Leszkowi Waksmundzkiemu, by w nie wglądnął, (co było życzeniem Carla Andersona po to, by się nie okazało, że rozważania są „ponad głowami” – taka ojcowska troska Najwyższego Rycerza) Leszek zaraz zauważył, że nie ma w nim za wiele o świętości. Odchodząc więc od głównego nurtu chciałbym nieco powiedzieć o świętości, do której wszyscy jesteśmy wezwani.

Mamy być świętymi, bo Pan Bóg chce, by Jego wyznawcy byli święci. Zaznaczył to już wtedy, gdy wyprowadzał Naród Wybrany z Egiptu: „Bądźcie świętymi, ponieważ Ja jestem święty” (Kpł 11, 44). Słowa te powtórzy św. Piotr Apostoł w swoim Pierwszym Liście, by nie było żadnej wątpliwości, że dotyczy to także uczniów Chrystusa, chrześcijan (1P 1, 16).

Będąc dziećmi Boga mamy, tak jak wszystkie dzieci, wielką ciekawość. Jak chłopiec dostanie karabin, który „sam” strzela, to od razu chciałby zaglądnąć do środka, by zobaczyć, co tam się dzieje, że „to” strzela. Podobnie dziewczynka: jak dostanie lalkę, która wydaje odgłosy kwilenia, śmiechu czy płaczu, też po pewnym czasie chciałaby zobaczyć do środka, by wiedzieć, jak lalka jest skonstruowana. My też jak te dzieci mamy taką ochotę, by zobaczyć do środka świętości, by dowiedzieć się, na czym ona polega. No właśnie, na czym polega świętość?

Mamy tyle przykładów: św. Franciszek, św. Jacek, św. Maksymilian Maria Kolbe, bł. Jan Paweł II, bł. Jerzy Popiełuszko. Jeśli jednak zastanowić się nad przywołanymi tutaj postaciami, to są to sami księża, zakonnicy, Ojciec św. Czyżby więc świętość była czymś zastrzeżonym dla stanu duchownego lub zakonnego? Nic bardziej mylnego!

Świętość to nic innego, jak wytrwanie w komunii z Bogiem. Gdy słyszymy słowo: „komunia”, to zaraz kojarzy się nam ono z Komunią św. I jest to dobre skojarzenie, ponieważ Komunia św. jest jedną z form komunii. Sama zaś komunia to jest bardzo szczególnego rodzaju wspólnota, do której wchodzi się poprzez dar złożony z siebie samego. Przykładem komunii jest małżeństwo. Mężczyzna powierza siebie kobiecie, która staje się jego żoną a kobieta mężczyźnie, który staje się jej mężem. Wzajemne oddanie, dar złożony z siebie samego (z siebie samej). Ten dar jest zadeklarowany w momencie zawarcia małżeństwa, a potem przez całe życie razem jest realizowany po kawałku, po trosze. Każdego dnia tych dwoje potwierdza wzajemne oddanie, a ich życie małżeńskie zmierza ku pewnej pełni, ku doskonałości.

Z czymś podobnym mamy do czynienia, gdy chodzi o odniesienie chrześcijanina do Chrystusa. Gdybyśmy chcieli sprawdzić, czy On się nam daje, to wystarczy sobie wspomnieć na słowa pieśni: „On się nam daje cały, z nami zamieszkał tu, dla Jego boskiej chwały życie poświęćmy Mu”. Pytanie tylko, czy i co ja Jemu daję. Deklaracja oddania przychodzi stosunkowo łatwo. Gorzej z wykonaniem. Swego czasu nasz Ojciec Duchowny w seminarium mówił nam o tym oddaniu. Deklaracja brzmi: „Wszystko Tobie oddać pragnę i dla Ciebie tylko żyć”. Dlatego Pan mówi do mnie: „No to daj mi dziś 10 minut wieczorem”, a ja mówię: „No, wiesz Panie, wszystko Ci dam, ale dziś nie mogę Ci poświęcić owych 10 minut!” Na to Pan innym razem: „No to przebacz swojemu bratu, bo widzisz, on czeka na to przebaczenie, a tak naprawdę, to Ja w nim do Ciebie przychodzę.” I znowu moja odpowiedź: „No, wiesz Panie, wszystko możesz ode mnie żądać, tylko nie to, żebym przebaczył mojemu bratu za to, co on mi zrobił”. „No to zacznij lepiej opłacać swojego pracownika, tego Józka, kierowcę. On ma żonę i urodziło mu się dziecko”. „Józka!? Ależ, Panie, on się ostatnio spóźnił, a poza tym mamy kryzys!” Wszystko Tobie oddać pragnę i dla Ciebie tylko żyć, jednak jak się przypatrzę swemu postępowaniu, to nieraz chciałbym dać tym, co za morzami i oceanami, bo tu może się skończyć na deklaracji, a jak przyjdzie do codziennego daru Chrystusowi, który przychodzi w bliźnim, to się okazuje, że właściwie nic nie chcę Mu dać.

Świętość polega na wytrwaniu w Komunii z Bogiem. On nas umieścił w tym miejscu i czasie, w którym wypadło nam żyć i wyobrażanie sobie, jakby to mogło być ładnie, gdybyśmy żyli w innym czasie i miejscu, nie zastąpi daru z siebie (z tego kim jestem i co mam, przy czym to co mam, to nie przede wszystkim pieniądze ale przede wszystkim czas, zainteresowanie, przebaczenie), na który z naszej strony dziś i teraz czeka Chrystus. Przez taki dar ofiarowany Chrystusowi i ze względu na Niego wchodzimy w szczególnego rodzaju wspólnotę z Nim. Ta wspólnota to komunia a wytrwanie w komunii z Bogiem to właśnie świętość. Oczywiście, sposób w jaki uczeń Chrystusa może wytrwać w takiej Komunii wymaga też pewnej uwagi (konferencji), bo to wcale nie takie proste. Także zastanowienie nad tym, do czego taka komunia prowadzi, będzie przedmiotem dalszych rozważań. Dziś ważne jest, byśmy zapamiętali, iż droga do świętości wiedzie przez komunię z Bogiem i wiedzieli już zawsze na czym owa komunia polega.

Na zakończenie jeszcze jedno słowo: do świętości są wezwani wszyscy uczniowie Chrystusa – my wszyscy. Rycerstwo daje więcej możliwości, by tę drogę w sposób świadomy razem z innymi (co bardzo pomaga) przejść. Dlatego na początku naszego wspólnego wędrowania tą drogą ważna jest odpowiednia intencja. Chodzi o motyw wstąpienia do Rycerzy Kolumba: czy wstąpiłem, by dawać siebie, by to była moja droga do świętości, jeszcze jedne kształt mojej komunii z Chrystusem, czy może raczej wstąpiłem z pragnieniem brania, by Rycerstwo mi coś dało, bo mi się to będzie opłacało. Nawet jeśli intencja nie była najszlachetniejsza, dziś Pan Jezus upomina się u nas o jej przemianę, bym pozostał dla Niego. W zamian wszystkim nam oferuje ŚWIĘTOŚĆ.

c.d.n.

Katecheza 3

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Pozwólcie, Drodzy Bracia Rycerze, iż jeszcze tym razem zatrzymam się na świętości jako podstawowym celu życia chrześcijańskiego. Być chrześcijaninem to pierwsze i podstawowe powołanie, którego dalszym uszczegółowieniem jest zaangażowanie w Rycerstwo, a wraz z nim obronę oraz promocję rodziny. Z chrześcijańskim powołaniem i jego realizacją wiąże się pewna reguła, pewna prawidłowość, która z resztą zachowuje swoją ważność w przypadku jakiegokolwiek dobra, które chcemy uczynić.

Pytam nieraz moich studentów, jakie jest pierwsze zadanie chrześcijanina. Odpowiedzi są różne: być dobrym, być uczciwym, być sprawiedliwym. Otóż pierwszym zadaniem chrześcijanina jest naśladowanie Jezusa Chrystusa. Jest odtworzenie we własnym człowieczeństwie tego jedynego, pięknego Człowieczeństwa naszego Pana i Mistrza. Każdy jednak, kto się chwilę zastanowi, dochodzi do wniosku, że jest to zadanie niezwykle trudne, właściwie ponad ludzkie siły, zwłaszcza zważywszy na tyle przeszkód i pokus, i wyzwań przed którymi przychodzi nam stawać codziennie. Wierność Bogu jest niewątpliwie związana z jakąś mozolną pracą i wielkim wysiłkiem. No, bo jak tu być cierpliwym jak nasz Pan, skoro wszystko wokół nas drażni, począwszy od polityków a skończywszy na swoich w domu. Jak tu być sprawiedliwym, skoro tak niewielu ludzi w ogóle liczy się ze sprawiedliwością a i sami jesteśmy nieraz ofiarami cudzej niesprawiedliwości. Jak tu umieć przebaczyć, skoro tak wielka krzywda mnie spotkała. Jak tu ... dużo by jeszcze można podawać przykładów. Czy więc wymóg pójścia drogą Chrystusową to nie jest jakiś jedynie ideał, górna poprzeczka, której nikt żyjący w normalnym świecie osiągnąć nie może?

Wiemy jednak, iż są ludzie, których Kościół wskazuje nam jako świętych. Oni potrafili, dali radę temu wyzwaniu: starali się bardzo być podobnymi do Chrystusa i jakoś im się to udało. Na co dzień też możemy spotykać ludzi, którzy są jacyś inni: noszą w sobie pokój, są chętni do pomocy, solidarni, mają czas. Może to ktoś z mojej firmy albo z sąsiedztwa. Dlatego pytamy się, gdzie jest ta tajemnica, że jedni mogą iść drogą, która przypomina bardzo tę, którą kroczył nasz Pan, a innym jakoś się nie udaje. Odpowiedź jest bardzo prosta: NIKT NIE MOŻE IŚĆ CHRYSTUSOWĄ DROGĄ O WŁASNYCH TYLKO, LUDZKICH SIŁACH! Droga życia chrześcijańskiego, droga do świętości to droga, którą pokonujemy w jedności i łączności z Chrystusem. Może będę nudny, ale powtórzę to raz jeszcze: nikt nie jest w stanie być dobrym chrześcijaninem tylko dlatego, że sobie tak postanowił i robi, co może, ale robi to SAM! Bez jedności z Chrystusem, bez łączności z Nim, powiem więcej, bez zażyłości z Nim nikt nie może tej drogi przejść, nikt nie może upodobnić się do Niego. To nie jest praca na ludzkie tylko siły. Bo gdyby tak było, to by to oznaczało, iż człowiek może się sam zbawić, to znaczy tylko o swoich własnych ludzkich siłach. Tajemnica Wcielenia, którą przeżywamy i celebrujemy w okresie Bożego Narodzenia, a także Misterium Paschalne stawiają nam ciągle przed oczy tę fundamentalną prawdę, iż człowiek nie jest w stanie sam pokonać zła, które go otacza i atakuje.

Oczywiście, człowiek jak to człowiek, próbuje czy jednak mimo wszystko nie potrafiłby sam. Moje rachunki sumienia przy spowiedziach przypominają mi lepiej niż cokolwiek innego, jakie są moje rzeczywiste możliwości. Tak więc, jeśli sam nie dam rady, to muszę się do Kogoś zwrócić o pomoc. To zwrócenie się o pomoc nazywamy modlitwą, chociaż modlitwa nie musi wyrażać tylko błagania. Modlitwa to jest taki „kanał przerzutowy” między Bogiem a mną, przez który otrzymuję od Niego potrzebne dary i łaski. Jest jeszcze i drugi „kanał przerzutowy” dla Bożej mocy i Bożej łaski, która do nas dociera. To są sakramenty święte, zwłaszcza Najświętsza Eucharystia. Dlatego też nie da się iść drogą Chrystusową i nie da się wypełnić chrześcijańskiego powołania bez modlitwy i bez przyjmowania sakramentów świętych; bez chodzenia ma Mszę św. i bez przyjmowania Komunii św. Drogi, jaką jest życie w pełni chrześcijańskie nikt nie potrafi przejść sam: ani zwykły człowiek, ani wykształcony, ani ksiądz, ani zakonnik, ani biskup, ani nawet Ojciec św. To dzięki Bożej łasce, dzięki współpracy z nią możemy się stawać jak Chrystus, naśladować Go i upodabniać się do Niego. Dzięki łasce, którą On nam daje i z którą współpracujemy, możemy w sobie znaleźć siły, by udźwignąć niejeden ciężar, także ciężar naszych słabości, do których być może już się przyzwyczailiśmy – możemy je udźwignąć i doświadczyć odrodzenia. To wszystko dokonuje się dzięki Chrystusowi, na spotkaniu z Nim. Dlatego jest rzeczą ogromnie ważną, by mieć czas na spotkanie z Nim; by mieć ten czas codziennie. Pamiętam z mojej pracy duszpasterskiej, jak byłem kapelanem w Szpitalu Dziecięcym w Krakowie – Prokocimiu. To jest bardzo trudne miejsce do pracy dla księdza i to wcale nie z powodu dzieci. O wiele trudniejsze od spotkań z dziećmi były spotkania z rodzicami i nieodłączne pytanie: „Dlaczego?” Człowiek może bowiem stosunkowo łatwo przyjąć i zrozumieć cierpienie dorosłego, ale bardzo trudno zrozumieć cierpienie dziecka, zwłaszcza małego, które jeszcze nie ma świadomości dobra i zła. W szpitalu była jednak kaplica. To, co mogłem zauważyć, to zmiana w nastawieniu rodziców, którzy modlili się w tej kaplicy. Znikał gdzieś bunt i pretensje a w ich miejsce wchodził pokój, jakieś ukojenie.

Bywa często tak, że jak patrzymy na nasze życie, na jego trudy i wyzwania, to chcielibyśmy nieraz innego losu. Po spotkaniu z Bogiem rozumiemy, że to co tak naprawdę chcielibyśmy, to nie tyle coś innego, jakieś inne życie, tylko żeby ktoś nam pomógł dźwigać nasz krzyż. Nie chcemy wtedy rezygnować z niczego, nawet z wymagań jakie to życie stawia wobec nas, tylko żeby ktoś nam pomógł je udźwignąć, zwłaszcza że zaczynamy rozumieć, iż to dźwiganie stwarza nas jakoś od wewnątrz. Ta moc do dźwigania naszego krzyża, do sprostania wyzwaniom, jakie nasze życie niesie ze sobą, do wypełnienia chrześcijańskiego powołania, wreszcie do bycia dobrym Rycerzem Kolumba, jest od Niego, od Boga. Trzeba tylko do Niego przyjść. Trzeba się do Niego „podłączyć”...

Ta zależność pomiędzy bliskością z Chrystusem a życiem chrześcijańskim została także potwierdzona w historii, czego sami jesteśmy w jakimś stopniu świadkami. Oto po wystąpieniu Lutra (1517 r.) mamy do czynienia z wojnami religijnymi w Europie. Trwały one aż do roku 1648 i, jak obliczają historycy, pochłonęły one mniej więcej tyle ofiar ile zginęło w czasie I wojny światowej (ok. 12 mln ludzi). Dlatego ludzie myślący patrząc na to, co się działo, tj. że ludzie zabijają się dlatego, iż w Boga należy wierzyć tak, a nie inaczej (co nie zawsze było powodem waśni, o wiele częściej był to jedynie pretekst, a nie powód), mówili: nie jest ważne jak wierzysz w Boga, ważne jest byś dobrze żył; byś żył tak, jak Bóg uczy i wymaga. W ten sposób na pierwszym miejscu znalazły się zasady moralne, a Bóg pozostał gdzieś w cieniu. Podjęto więc próbę życia według wymagań Ewangelii, ale niejako bez Boga, Bóg do tego nie miał być więcej potrzebny. Po pewnym czasie okazało się jednak, że te wymogi, o których mówi Pismo św. to jest chyba jakiś ideał, według którego jest bardzo trudno żyć. Dlatego reakcją na trudności, jakie ludzie napotykali przy realizacji wymogów płynących z Ewangelii była propozycja, by zrezygnować przynajmniej z części tych wymagań. Ludzie bowiem i tak na dłuższą metę nie byli w stanie ich zachować. Potem była kolejna propozycja: skoro te wymogi to jest jedynie jakiś ideał, to rozumnym wydaje się znalezienie innych wymogów, takich które będą bardziej odpowiadać rzeczywistym ludzkim możliwościom.

Jak wygląda takie „dostosowywanie” wymogów moralnych do „rzeczywistych ludzkich możliwości”, możemy zaobserwować na przykładzie małżeństwa. Najpierw się okazało, że wytrwanie w wierności przez całe życie jest ponad ludzkie siły. Potem, że zmuszanie ludzi do życia osobno, jak się kochają, to też jest ponad ludzkie siły. Więc ci, co mówią, że się kochają winni mieć prawo do zawarcia małżeństwa. Nieważne, że to już czwarte małżeństwo i że już trzy razy została złamana przysięga wierności aż do śmierci – wszak oni takie jedynie mają możliwości. To jest wszystko na co ich stać, gdy chodzi o wierność. (Nie zatrzymuję się tu nad skutkami takiego życia, zwłaszcza dla dzieci). Potem okazało się, że jakieś formalizowanie pożycia nie odpowiada temu, czego ludzie oczekują od pożycia razem. Oni tego nie chcą i trzeba ich zrozumieć, zrozumieć ich możliwości. Wreszcie okazuje się, że jak dwoje ludzi tej samej płci nie może żyć bez siebie, to dlaczego wymagać od nich wyrzeczenia, które jest ponad ich kruche, ludzkie siły. Niech się połączą i żyją razem, najlepiej jako małżeństwo.

Gdy nie ma Boga, gdy nie ma miejsca dla Chrystusa w ludzkim życiu, to nie ma żadnej możliwości, by sprostać wymaganiom, które On nakłada na nas. Kto żyje bez Niego, kto próbuje żyć bez Niego, prędzej czy później napotka w swoim życiu takie wyzwanie, taką przeszkodę, że zrezygnuje z wierności tej drodze, którą Chrystus wyznacza swoim uczniom. To jest właśnie, Drodzy Bracia Rycerze, ta podstawowa prawidłowość: nie da się podążać drogą życia chrześcijańskiego (a więc i Rycerskiego) tylko w oparciu o nasze, nawet najszlachetniejsze, ale tylko ludzkie dobre intencje i siły. Jesteśmy słabi i potrzebujemy pomocy. Jest Ktoś, kto czeka na nas i chce nam pomagać. Obyśmy zawsze umieli znaleźć drogę do Niego!

Katecheza 5

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Z obrzędów Chrztu św.: „Bóg Wszechmogący, Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który cię uwolnił od grzechu i odrodził z wody i z Ducha Świętego, On sam namaszcza ciebie Krzyżmem zbawienia, abyś włączony w Lud Boży wytrwał w jedności z Chrystusem, Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne.” W ostatniej katechezie mowa była o misji królewskiej w życiu każdego z nas. Pozwólcie, że tym razem zastanowimy się nad tym, co to znaczy, że ja jako chrześcijanin mam być prorokiem.

Kiedy słyszymy słowo „prorok”, myśl nasza biegnie w stronę Starego Testamentu i przypominają się nam imiona takie, jak Eliasz, Izajasz, Jeremiasz czy Daniel. Przypominamy sobie też definicję proroka z katechizmu, kiedy większość z nas przystępowała do sakramentu bierzmowania, która mówiła iż prorok to ktoś taki, kto przepowiadał wydarzenia przyszłe, o których nie wiedział nikt inny poza samym tylko Bogiem. Istotnie, prorok to był człowiek przepowiadający takie wydarzenia. Jednakże główną jego rolą było nauczanie o Bogu, przypominanie o Jego prawie, wyjaśnianie ludziom sensu pewnych wydarzeń. Prorok więc to człowiek uczący o Bogu, o Jego prawie, przypominający Jego przesłanie do ludzi. Takim prorokiem był też Jezus Chrystus. I takimi prorokami mają być Jego uczniowie – chrześcijanie.
Gdybyśmy chcieli znaleźć w Piśmie św. jakieś wskazanie, które odnosi się do tego zadania w naszym życiu, to na pewno należałoby przypomnieć słowa z Kazania na górze: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5). Jest tu mowa o świetle. Światło doceniamy, gdy jest ciemno i nie można znaleźć drogi do domu. Można sobie wyobrazić sytuację w której zastaje nas mrok w górach. Nie ma w pobliżu latarni ani nie jeżdżą samochody, by w świetle ich reflektorów można było choćby na chwilę zobaczyć drogę. Chmury zasłoniły księżyc i nie widać dosłownie nic. W każdej chwili można zrobić fałszywy krok i wyrządzić sobie krzywdę. W życiu naszym można sobie wyobrazić ludzi zagubionych, bo ktoś ich sprowadził na manowce, bo sami zdecydowali się odłączyć od wspólnoty pielgrzymującej do Boga i po różnych przejściach i próbach odnalezienia się w życiu, dalej czują się zagubieni. Im właśnie trzeba zanieść światło. Być może są to nawet moi koledzy z pracy, może ktoś z mojej rodziny, może znajomy. Trzeba im zanieść światło, dzięki któremu odkryją na nowo drogę do Ojca. Zwłaszcza, iż często chodzi o ludzi, którzy do kościoła nie przychodzą, nie usłyszą tego, co mówi ksiądz. Po ewentualne przekazy z mediach (katolickie radio, prasa katolicka) też nie sięgają, bo wszystkie inne media wokół starają się przekonać swych odbiorców, iż sięganie dziś do treści chrześcijańskich albo wyszło z mody, albo i tak jest bezużyteczne, albo może ludzi zarazić nienawiścią.

To jest właśnie środowisko i miejsce dla nas, w które wpisana jest nasza misja prorocka. Jest ona zarazem formą realizacji zadania, stojącego dziś przed Kościołem i przed wszystkimi wyznawcami Chrystusa. Prorocy byli posłani do Izraelitów, nie do pogan. Byli posłani do tych, którzy słyszeli o Bogu, o Jego przesłaniu. Dziś misja prorocka chrześcijan wpisuje się w dzieło nowej ewangelizacji, która, jak wiemy, nie dotyczy terenów misyjnych, i ludzi, którzy nie słyszeli jeszcze o Chrystusie. Dotyczy ludzi, którzy słyszeli o Bogu i Jego sprawach, ale o tym zapomnieli, gdzieś im się to zagubiło, stracili wiarę. Fakt ten sprawia, iż niesienie światła Bożego do nich jest trudniejsze, bardziej wymagające i dlatego też należy uwzględnić trzy podstawowe wymagania związane z naszą misją prorocką.
Po pierwsze, jak mówi Jezus: światło, które niesiemy, ma świecić tak, by ludzie chwalili Ojca, który jest w niebie. To jest bardzo ważny wymóg. Nasze świadectwo ma być takie, by ludzie nie chwalili nas, ale by chwalili Ojca naszego, który jest w niebie. Innymi słowy: to nie ma być takie świadectwo, by ludzie podziwiali nas, ale by było tak doskonałe, by ludzie patrząc na nasze życie, myśl swą kierowali ku Bogu.

Drugim warunkiem dawania świadectwa o Bogu (niesienia Jego światła) jest znajomość Boga. Trudno sobie wyobrazić w dzisiejszym świecie chrześcijanina chcącego dawać świadectwo, który nie orientuje się w problemach religijnych, o których mówi ulica, a zwłaszcza nie zna katolickiej na nie odpowiedzi (choćby problem zapłodnienia in vitro, rozumienie sakramentu małżeństwa, rozróżnienie Komisji Majątkowej i Funduszu Kościelnego), który nie zna Pisma św. a zwłaszcza Ewangelii, bo nie czyta ani jej, ani komentarza do niej na dziś, zawartego choćby w prasie katolickiej.

Trzeci warunek to ten, który będzie nam zawsze wracał: nikt nie może dawać świadectwa Bogu bez własnego dobrego życia, a to z kolei nie jest możliwe bez bliskości i osobistej zażyłości z Bogiem. Bycie prorokiem, dawanie świadectwa Chrystusowi, nie jest zadaniem, które jakiś człowiek może spełnić o własnych siłach. Tylko w bliskości z Bogiem i we współpracy z Jego łaską możemy tę misję wypełnić: On też nas poprowadzi i podpowie, jaką formę to świadectwo może przybrać, czy ma to być słowo, czy gest, czy wymowne milczenie czy może sama obecność albo, jak często w przypadku Rycerzy, dzieło miłosierdzia.

Chrystus nas powołuje byśmy dawali świadectwo jako Rycerze Kolumba a Kościół przypomina o nowej ewangelizacji. Oba zadania można z powodzeniem wypełnić, gdy uświadomimy sobie, że od samego Chrztu św. jesteśmy powołani, by jak Chrystus być nie tylko królem i kapłanem, ale także prorokiem.

Katecheza 4

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Drodzy Bracia Rycerze!

Zanim przejdę do konkretnych treści (dobrych uczynków), którymi mamy zapełnić nasze życie, pozwólcie jeszcze, iż trochę dokładniej opiszę jego ramy. Wiemy już bowiem, że mamy naśladować Chrystusa, bo to winno być treścią chrześcijańskiego życia. Wiemy też, że nie potrafimy tego zrobić jedynie o naszych ludzkich siłach. Jednakże należy postawić pytanie, czym dla chrześcijanina, żyjącego w innej epoce niż Chrystus, oznacza Jego naśladowanie. Co ja właściwie mam robić? Na czym to naśladowanie ma polegać?
Inspiracją dla tych rozważań niech będą wskazania pochodzące od bł. Jana Pawła II, które zawarł on w swej książce (napisanej jeszcze gdy był Arcybiskupem Krakowskim) związanej z owocami Soboru Watykańskiego II, pt: „U podstaw odnowy. Studium o realizacji Vaticanum II”. Racja dla odwołania się do tego dzieła jest podwójna: po pierwsze przeżywać będziemy 50-tą rocznicę Soboru i po drugie chcemy się włączyć w dzieło nowej ewangelizacji, dlatego potrzebne jest nam zrozumienie, co sami mamy robić oraz do czego innych, zarówno przykładem, jak i słowem, mamy przekonywać.
Naśladowanie Chrystusa to zadanie związane z przyjęciem chrztu św. O tym, Kim jest Chrystus mówi nam właśnie obrzęd tego sakramentu. Mówi to w słowach, które kapłan wypowiada w momencie namaszczenia olejem Krzyżma św.: „Bóg Wszechmogący, Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który cię uwolnił od grzechu i odrodził z wody i z Ducha Świętego, On sam namaszcza ciebie Krzyżmem zbawienia, abyś włączony w Lud Boży wytrwał w jedności z Chrystusem, Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne.” W tych słowach jest powiedziane, że Chrystus jest Kapłanem, Prorokiem i Królem. Naśladować więc Chrystusa znaczy być kapłanem, prorokiem i królem lub mówiąc inaczej: każdy chrześcijanin ma w swoim życiu wypełnić potrójną misję, kapłańską, prorocką i królewską. Dlatego ta katecheza i kolejne dwie będą właśnie poświęcone temu zagadnieniu: co to znaczy, że ja jako chrześcijanin mam być kapłanem, prorokiem i królem? Odpowiedź na to pytanie przedstawimy jednak inaczej. Zaczniemy niejako od końca, ponieważ wtedy w całej pełni można zrozumieć sens tych powinności. Pierwsze rozważanie dotyczyć będzie królewskiej misji chrześcijanina.
Chrześcijanin tak jak Chrystus ma być królem. Król to ten, kto panuje. Tak więc chrześcijanin ma być tym, który panuje. Powstaje jednak pytanie, nad czym ja mam panować. Odpowiedź na to pytanie można znaleźć min. w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju, gdzie Bóg wzywa pierwszych rodziców (a wiemy, że słowa te, wypowiedziane „na początku”, odnoszą się do wszystkich ludzi), by czynili sobie ziemię poddaną (Rdz 1, 28). Człowiek ma władać ziemią, na której żyje. Dlatego ludzie od zaranie podjęli różnorodne prace: budują domy, drogi, uprawiają ziemię, hodują zwierzęta, wypełniając w ten sposób Boży nakaz. To, co widzimy na codzień, cała ludzka praca, to nic innego, jak wypełnianie Bożego nakazu, by czynić sobie ziemię poddaną. Oczywiście, żaden człowiek nie może uczynić sobie poddaną całej ziemi, ale może to uczynić z tą małą cząstką ziemi, gdzie przyszło mu żyć, mieszkać i pracować, gdzie Opatrzność Boża go postawiła wyposażając w stosowne talenty i uzdolnienia.
Jednakże władanie ziemią nie jest zupełnie dowolne. Jest ono związane z nakazem Boga i dlatego wszelkie nasze wysiłki, którym oddajemy się codziennie muszą respektować wolę Boga, Jego zamysł. To oznacza, że w tej małej cząstce ziemi, która nam przypadła, mamy dokonywać zmian, które są zgodne z wolą Boga. Nie jest to więc jakiekolwiek panowanie. Dlatego ten, kto niszczy drugiego człowieka, depcze jego godność, wyzyskuje bez miłosierdzia, pomimo tego, iż przynosi to niemały zysk nie spełnia królewskiej misji, do której jest zobowiązany każdy chrześcijanin; nie jest to naśladowanie Chrystusa Króla. Także ten, kto kradnie, oszukuje, wyłudza dodatkowe „wynagrodzenie”, nie spełnia swoich zobowiązań na przykład wobec klientów, pracując deprawuje innych – ten nie wypełnia swojego chrześcijańskiego zobowiązania (chociaż, jak zaznaczyłem, może mu to przynosić „niezły grosz”). Tak więc ludzka praca na jakimkolwiek stanowisku, to nie tylko wysiłek, by utrzymać rodzinę, zarobić pieniądze czy spełnić się, ale to dla chrześcijanina także wypełnienie jego królewskiej misji.
Jest wszelako jeden szczególny kawałek ziemi, w który mam wprowadzić Chrystusowy porządek, zagospodarować go dla Boga, gdzie jest to szczególnie trudne. Ten kawałek to jestem ja sam. Wprowadzić we własne życie Boży porządek, zdobyć się na trud nawrócenia: porzucić „starego” człowieka, pozbywać się własnych złych skłonności, pracować nad charakterem (pozbyć się lenistwa, małostkowości, egoizmu, nieopanowania itd.). Jest to praca chyba najtrudniejsza ze wszystkich; praca na całe życie. Na szczęście nie jesteśmy sami, bo Chrystus, jeśli Go nie odpychamy, zawsze nam towarzyszy i pomaga. On także przez swe sługi przypomina nam o naszych chrześcijańskich zobowiązaniach i on także, najczęściej przez posługę tych sług, obficie udziela nam swej łaski.
Powstaje jednak pytanie: w tej wielości różnych prac i zawodów są takie, które ludzie cenią bardziej, a inne mniej. Które z nich najbardziej ceni Bóg? Odpowiedź znajdziemy w nabożeństwie, które jest charakterystyczne dla Wielkiego Postu – w nabożeństwie Drogi Krzyżowej. Mamy w nim stację V: Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi, a zaraz po niej stację VI: św. Weronika ociera twarz Panu Jezusowi. Mamy dwie posługi, można rzec, dwie prace. Jedna większa, związana z dużym wysiłkiem, w jakimś sensie nawet spektakularna. Jest też i druga posługa: zwykłe otarcie twarzy. Chociaż trzeba było do tego pewnej odwagi, to sama czynność jest dość prosta i nie wymagająca wielkiego wysiłku. Tymczasem mówimy: Szymon i święta Weronika. Weronika jest święta, a nie Szymon. Jest tak dlatego, że Szymon został przymuszony do posługi, on sam nie chciał tego zrobić, a Weronika uczyniła to sama. Pobożność ludzi na to zwraca uwagę i oddaje tę różnicę: Bóg patrzy na serce. Można czynić zewnętrznie wiele, ale bez miłości i wydawałoby się, że niewiele, ale z wielką miłością. W wypełnianiu misji królewskiej wielką rolę odgrywa miłość.
Istnieje też i drugie rozróżnienie, które decyduje o wartości całego ludzkiego życia. Jest ono związane ze słowami Pana Jezusa zapisanymi w Ewangelii św. Mateusza: „gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 20n). Każdy dobry czyn jest złączony z zasługą, ale nie każda zasługa ma wartość wieczną. Tę wartość mają tylko te czyny, które spełniamy w stanie łaski uświęcającej. Dlatego zasadnym wydaje się pytanie: ile ja w ciągu roku żyję w stanie łaski uświęcającej? Wiem, że ona trwa w duszy od spowiedzi do pierwszego grzechu ciężkiego. Czyli ile to czasu w ciągu roku: kilka miesięcy, miesiąc, dwa, a może trzy tygodnie, albo tylko kilka dni? Problem nie jest w tym, że popełniamy grzechy, tylko w tym, że w tych grzechach nieraz trwamy, zamiast starać się odbudować w sobie stan łaski uświęcającej. Dlatego bywa, iż ci, którzy mają w zwyczaju przystępować do spowiedzi tylko od tzw. wielkich dzwonów (Boże Narodzenie i Wielkanoc), jak się zastanowią nad tym, ile czasu w ciągu 12 miesięcy żyją w łasce uświęcającej, to może się okazać, że może miesiąc, a może tylko kilka tygodni. Czy widziałeś kiedyś dobrze funkcjonującą firmę, gdzie efektywnie w ciągu roku pracuje się tylko parę tygodni? Odpowiedź jest oczywista. Problem w tym, że ja sam mogę się okazać taką „firmą”, przynajmniej z perspektywy mojej wieczności i skarbów, które sobie gromadzę w niebie.
Jako Rycerz Kolumba mam dobrym chrześcijaninem. Mam w sobie rozwijać dobro. Muszę też jednak wiedzieć, co mam robić i w jakim kierunku ten mój wysiłek ma iść. Być może teraz już wiem nieco więcej. Wiem, że treścią mego życia ma być wypełnianie chrześcijańskiego powołania, do którego należy min. misja królewska. Wiem już, co ona oznacza. Muszę więc prosić i zabiegać u Chrystusa, by mi błogosławił, by mnie obdarzył swą łaską, bym te moje zobowiązania wiernie wypełnił. On sam przypomina mi o potrzebie Jego bliskości, Jego pomocy, Jego łaski: „Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5).

Peregrynacja obrazu Matki Bożej z Guadalupe

Jako druga podczas peregrynacja obrazu Matki Bożej z Guadalupe gościła Obraz Rada 15216 z Radomia. 

Czytaj więcej...