Katecheza 9

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Chciałbym przypomnieć iż, zgodnie z życzeniem Najwyższego Rycerza, nasze katechezy koncentrować się będą wokół trzech dokumentów Jana Pawła II: Adhortacji „Familiaris consortio”, Adhortacji „Christifideles laici” i Encyklice „Evangelium Vita”. Jako pierwszy wybrana został Adhortacja Apostolska „Familiaris consortio” (FC). Zanim przejdę do samego pouczenia pragnę zachęcić Odbiorców owych katechez do pewnego przynajmniej współautorstwa w nich. Adhortacja FC dotyczy bowiem spraw małżeństwa i rodziny, w czym większość spośród Braci jest, jeśli już nie ekspertami, to przynajmniej praktykami. Katecheza będzie się rozwijać zasadniczo według porządku wskazanego przez treść Adhortacji. Dlatego też, jeśli ktoś z Was miał jakieś sugestie co do tematu, który należałby przy lekturze kolejnych punktów Adhortacji podjąć lub wyjaśnić, to zachęcałbym do podzielenia się ze mną swoją sugestią lub zapytaniem. Adresem, na który prosiłbym kierować swoje uwagi i zapytania jest mój adres uczelniany na Papieskim Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. 

W początku Adhortacji Ojciec św. Jan Paweł II opisuje sytuację rodziny w świecie współczesnym i zauważa: „Nierzadko się zdarza, że mężczyźnie i kobiecie w ich szczerym i dogłębnym poszukiwaniu odpowiedzi na codzienne i trudne problemy życia małżeńskiego i rodzinnego przedkłada się wizje i kuszące propozycje, które w różny sposób zdradzają prawdę i godność osoby ludzkiej. Propozycje te często znajdują poparcie ze strony potężnej i rozgałęzionej sieci środków społecznego przekazu, które niepostrzeżenie narażają na niebezpieczeństwo wolność i zdolność obiektywnej oceny.” (FC 4). Trzeba zwrócić uwagę na działanie mediów, które dziś w znacznej większości w Polsce zatraciły swój charakter chrześcijański, chociaż można w gronie ich pracowników znaleźć wielu chrześcijan, co stanowi swoisty paradoks. Oznacza to, iż nie można liczyć na pomoc takich mediów w tym, co dotyczy formacji młodzieży odnoszącej się do kształtu życia rodzinnego i ściśle z nim związanego życia seksualnego. Nie można też liczyć na pomoc w tym, co dotyczy sugestii rozwiązywania w sposób chrześcijański ewentualnych problemów i konfliktów, jakie niesie ze sobą życie w małżeństwie. Nawet serwisy informacyjne są zainfekowane dość jednoznacznym i obojętnym a często wręcz wrogim chrześcijaństwu przekazem codziennych widomości, co dokonuje się poprzez specjalne naświetlenia zagadnień rodzinnych i małżeńskich, eksponowanie postaw sprzecznych z wiarą chrześcijańską i interpretowaniem faktów w niekorzystny sposób.

Przykładem może być przemoc w domach. Od czasu do czasu słyszymy o zakatowanym lub ciężko pobitym dziecku. Natychmiast po takiej wiadomości uruchamiają się komentatorzy sugerujący potrzebę daleko idącej ingerencji państwa w życie rodziny. Potem wychodzi najczęściej na jaw, że są to wypadki, które miały miejsce nie w rodzinach, ale w konkubinatach. Konkubinat nie jest rodziną, lecz jej karykaturą. Wniosek przedstawiany w mediach jest jednak jednoznaczny: zawinił konkubinat – ukarać rodzinę! Jan Paweł II mówi: „W obecnym momencie historycznym (…) rodzina jest przedmiotem ataków ze strony licznych sił, które chciałyby ją zniszczyć lub przynajmniej zniekształcić.” (FC 3).

Nie ma dziś dobrego klimatu dla rodziny. To jest nasz punkt wyjścia. Jakie można tu znaleźć choćby doraźne rozwiązanie? Myślę, że pewną formą reakcji jest unikanie treści, które szkodzą i próba (w sposób rozumny) skłonienia do tego Waszych dzieci, a promocja prawdziwego i zdrowego przekazu na temat rodziny. Można zamiast kupować kolorową prasę, w której roi się od negatywnych przykładów, kupić w po niedzielnej Mszy św. „Gościa Niedzielnego” lub inną katolicką prasę. Powinniśmy popierać to, co buduje, a poparcie to winno mieć konkretny kształt. Zawsze też jest na miejscu modlitwa za rodziny.

Coraz częściej dziś mówi się w Polsce o potrzebie uregulowania prawnego tzw. związków partnerskich (temat ten wraca często i nieraz nie wiadomo, co o tym sądzić). Pragnę podzielić się pewnym spostrzeżeniem, które padło na Najwyższej Konwencji Rycerzy Kolumba w sierpniu tego roku. To, co miało miejsce dotąd, to było małżeństwo (inni żyli i żyją bez przeszkód w powtórnych związkach, w konkubinatach, w związkach homoseksualnych i nie słyszy się nigdzie, by ktoś kogoś za to prześladował), ale dla wielu to za mało. Ustanowienie związków partnerskich to ma być pierwszy krok w konsekwentnym dążeniu do ustanowienia „małżeństw” homoseksualnych. Małżeństwo zostało ustanowione przez Boga. Pismo św. zwraca uwagę na fakt, iż wszystko, co uczynił Bóg było dobre. Czym więc staje się w tej perspektywie związek partnerski? Jest próbą zdefiniowania na nowo małżeństwa. Jest próbą zajęcia miejsca Boga i z rozmysłem odwrócenia tego porządku, który On ustanowił.

Są rzeczy, które Bóg zostawił człowiekowi, by je urządził jak chce, zgodnie z rozumem, którym go Bóg obdarzył, ale są też rzeczy, które Bóg ustanowił i człowiek nie ma prawa ich zmieniać. Taką „rzeczą” jest małżeństwo mężczyzny i kobiety. Trzeba pamiętać, iż zmiana Bożego zamysłu, to jest zło; to przestaje być tym, co Bóg ustanowił i co jest dobre. Mówi się, że pary homoseksualne źle się „czują” bez publicznego uznania ich „związku”. Nie ma co się łudzić, że to się kiedykolwiek zmieni. Nawet z publicznym uznaniem dalej będą się „źle czuć”, ponieważ człowiek nie jest w stanie zagłuszyć do końca głosu swego sumienia i nigdy ludzie żyjący w takim związku nie osiągną wewnętrznego pokoju, nawet jak społeczeństwo zgodzi się dać im wszystkie „prawa”, a nawet więcej.

Żyjemy w świecie, w którym jak zawsze, dobro miesza się ze złem. Trzeba nam dawać świadectwo Chrystusowi tam, gdzie Bóg nas ustanowił, gdzie żyjemy, gdzie mieszkamy. Zawsze jednak trzeba pamiętać o podstawowej prawdzie życia chrześcijańskiego: „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15).

Katecheza 10

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze,
chciałbym w tej katechezie poruszyć pewien problem, który można zaliczyć w dalszym ciągu do zagadnień wstępnych. Jest on jednak na tyle ważny, że nie sposób go pominąć. Być może gdyby naszymi rozmówcami byli wyłącznie ludzie myślący tak, jak my lub wartościujący tak jak ludzie wierzący, to nie byłoby w ogóle takiego zagadnienia. Tymczasem żyjemy w warunkach, w których pozostajemy pod presją treści podawanych w mediach a te w ogromnej większości są w naszej obecnej polskiej rzeczywistości wrogo ustosunkowane do wiary katolickiej, chociaż sposób wyrażania tego jest zróżnicowany: od brutalnych ataków na pasterzy Kościoła i na treść wiary po bardziej subtelne i wyrafinowane metody przekonywania, często połączone z używaniem pojęć, które dobrze nam się kojarzą. O co chodzi?

W punkcie 4. Adhortacji Familiaris consortio czytamy następujące słowa: „Z uwagi na to, że Boży plan względem małżeństwa i rodziny dotyczy mężczyzny i kobiety w konkretnej codzienności ich bytowania w określonych sytuacjach społecznych i kulturowych, Kościół chcąc spełnić swoją posługę musi dołożyć starań, aby poznać stosunki, w których urzeczywistnia się dzisiaj małżeństwo i rodzina.” Poznając owe uwarunkowania Magisterium Kościoła stara się najpierw zrozumieć, w jaki sposób w dzisiejszej sytuacji należy realizować Boży zamysł odnośnie rodziny. To, wydawałoby się, banalne stwierdzenie zawiera jednak dwie ważne informacje.

Pierwsza z nich mówi to ta, że Bóg ma plan dla małżeństwa i rodziny na każdy czas, na każdą epokę, a więc zarówno na tę epokę, gdy przyjmowanie Jego woli wydawało się czymś normalnym i niejako na porządku dnia, jak i w epoce, w której wszystko przemawia przeciw Jego woli, a wierność tej woli (i to jest druga informacja, nad którą chcemy się dziś pochylić), jakby się już przeżyła.

Gdy wsłuchujemy się w przekaz medialny dzisiaj w Polsce, to można mieć wrażenie, że to co nowe jest ważniejsze niż to, co było do tej pory i to, co nowe ma większą wartość, niż to z czym mieliśmy do czynienia dotychczas. Wszyscy staramy się zapewnić sobie i swoim bliskim jak najlepszą przyszłość zwłaszcza ekonomiczną. Jest więc jakieś wychylenie do przodu połączone z potrzebą poświęcenia tego wszystkiego, co miałoby przeszkodzić w zaistnieniu owego lepszego „nowego”. Nowe jest z resztą oczekiwane, jest pożądane, ponieważ – jak wynika z przekazu medialnego – jest po prostu lepsze. Być może nie byłoby w tym oczekiwaniu na „nowe” niczego złego, gdyby nie fakt, że w imię tego „nowego” winniśmy odrzucić to, co „stare”. Zostawiamy za sobą dawne trujące technologie, by korzystać z nowych źródeł energii, ze źródeł odnawialnych, zgodnych z wymogami ekologii; zostawiamy za sobą stare stosunki pracy, przyzwyczajając się do nowych (ileż szkoleń musi człowiek przejść, by umieć się odnaleźć w nowej rzeczywistości), zostawiamy nawet tradycyjny sposób żywienia i spędzania wolnego czasu. Dziś trzeba zwracać większą uwagę na zawartość tłuszczu, ilość kalorii, witamin i kwasów nienasyconych. Trzeba nam spędzać wolny czas w ruchu, dbając o kondycję, odwiedzać parki wodne, kluby fitness. Trzeba zarzucić to, co dotychczasowe, by móc wejść w nurt prowadzący ku „nowemu”.

Wśród propozycji tego, co trzeba zostawić, jest też sugestia, by zrezygnować z rodziny, z małżeństwa rozumianego nawet już nie jako nierozerwalny związek, ale jako związek mężczyzny i kobiety. Należy też przyjąć zapłodnienie in vitro, aborcję, eutanazję, bo wszystkie te nowe propozycje są bardzo wartościowe. „Nowe” ma swoje wymagania i albo idziesz z nami ku temu „nowemu” (a media cały czas przekonują, że takich osób jest większość i że wybór taki jest wielką wartością), albo zostajesz z tym, co tradycyjne i sam się wykluczasz z nowego społeczeństwa, które już przecież wyłania się w krajach, które w Unii są od dawna. Możesz więc zostać w swoim zacofanym tradycyjnym świecie, a możesz też podjąć wyzwanie i iść ku nowemu. „Nowe” w takiej postaci, jak jest ono prezentowane, oznacza jednak rezygnację z wiary, z przyjaźni z Bogiem. Problem też w tym, że nikt do tej pory jakoś nie udowodnił, ani nie wykazał, że owo „nowe” jest lepsze niż dotychczasowe.

Punkt 4 Adhortacji mówi nam, że Bóg ma swoje plany odnośnie małżeństwa i rodziny na każdy czas, na każdą epokę. Plan ten małżeństwa i rodziny mają do zrealizowania także w dzisiejszych czasach. Trzy spostrzeżenia (nauki) winny płynąć dla nas z lektury tego fragmentu Adhortacji. Po pierwsze świadomość, że Bóg nas kocha i ma wobec nas plany, tak jak je miał wobec tylu innych pokoleń, małżeństw i rodzin, które były przed nami; po drugie, że w trudnych czasach człowiek pragnący zachować wierność Bogu doświadcza pokusy zaparcia się tej przyjaźni, boi się, że nie będzie na tyle odważny, żeby zachować wierność. Przez wszystkie prawie katechezy przewija się jeden wątek. Naszą siłą jest On, który udziela łaski i mocy swoim uczniom. Razem z Nim nie takie trudności możemy pokonać. Wreszcie trzecie pouczenie: trzeba zachować dystans wobec przekazu mediów, zachować zdrowy rozsądek i krytycznie oceniać treść tego przekazu i takiego krytycyzmu uczyć młode pokolenie. Nie wszystko, co proponowane musi być lepsze. To, że nowy sposób żywienia się może być lepszy dla naszego zdrowia w żaden sposób nie dowodzi, że porzucenie wartości, dzięki którym wzrastali nasi rodzice i dzięki którym człowiek może osiągnąć pełnię swego człowieczeństwa, jest czymś gorszym niż „nowe”.

Katecheza 12

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze,

Punkt 5. Adhortacji Familiaris consortio dotyczy prawdy o rodzinie i jej rozpoznawania a także roli Urzędu Nauczycielskiego Kościoła w prowadzeniu uczniów Chrystusa zgodnie z poznaną prawdą i ku jej pełni. Prawda ta dotyczy min. małżeństwa i rodziny. Adhortacja zwraca uwagę, iż wielką rolę odgrywa tu Duch Święty, na którego wyznawcy Chrystusa powinni być nieustannie otwarci. Owo otwarcie na Ducha pomaga zarówno w poznaniu, jak i przyjęciu prawdy. Kościół w oparciu o kryteria ewangeliczne dokonuje własnej oceny otaczającego świata. Ta ocena nie jest jednak dziełem jedynie pasterzy Kościoła tak, jakby to oni jedynie stanowili Kościół (co jest istotnym elementem przekazu mediów atakujących Kościół, który przedstawiany jest właśnie tak, jakby tylko pasterze go stanowili a ludzie świeccy pozostawali w stosunku do niego w jakimś luźnym związku i mogli sobie wybierać z przesłania głoszonego przez pasterzy to, co im akurat pasuje – najlepiej to, co sugerują owe media). Także wierni świeccy wezwani „do wyjaśniania i wprowadzania ładu do rzeczywistości doczesnej według zamysłu Boga Stwórcy i Odkupiciela, mają z racji właściwego im powołania szczególne zadanie odczytywania w świetle Chrystusa dziejów tego świata.”

Obserwatorzy współczesnych zmagań pomiędzy tymi, którzy uznają prawdę przyniesioną przez Chrystusa, a tymi którzy zachowują wobec niej obojętność lub ją zwalczają zauważają, że zasadniczy bój toczy się dziś w mediach i poprzez media. Dlatego należałoby zwrócić uwagę na pewien ważny aspekt przekazu informacji w nieżyczliwych nam mediach. Zwraca na niego uwagę Jan Paweł II właśnie w 5. punkcie swej Adhortacji: „’Nadprzyrodzony zmysł wiary’ nie polega jednak wyłącznie i koniecznie na wspólnym odczuciu wiernych. Kościół, idąc za Chrystusem, naucza prawdy, która nie zawsze jest zgodna z opinią większości”. Prawda nie zawsze jest zgodna z opinią większości. Te słowa wydają się kluczowe, zwłaszcza w sprawach moralnych.

Gdy weźmiemy pod uwagę przekaz medialny (mediów świeckich), to można zauważyć, jaką wagę przywiązują one do badań statystycznych, różnego rodzaju badań opinii publicznej. Pasterze Kościoła tymczasem nie poświęcają im takiej uwagi. Dlaczego? Dlatego, że zdanie większości (zwłaszcza w kwestiach moralnych) nie jest żadnym gwarantem, iż ta większość ma rację. Odnosi się to zwłaszcza do takiej sytuacji, w której media zatraciły charakter służebny wobec prawdy a skoncentrowały się na formacji swoich odbiorców i przekonywaniu ich do racji i światopoglądu reprezentowanego przez dane medium. Ponieważ istnieje pewna podatność ludzi na manipulację (zwłaszcza gorzej orientujących się w tym, jak funkcjonuje owa rzeczywistość medialna), stosunkowo łatwo można osiągnąć nawet krótkotrwały efekt w postaci „przekonanych” odbiorców, którzy zgodnie z zamysłem danego medium odpowiedzą na kolejne badanie „opinii publicznej”.

Ludzkie przekonanie (o czym wiemy z poprzednich katechez) nie stwarza jednak rzeczywistości, także tej moralnej. Dlatego nie jest w stanie jej zmienić. To, co dobre i to, co złe istnieje niezależnie od tego, co my o tym sądzimy. Błędne rozpoznanie (z powodu niewiedzy lub medialnej manipulacji) niesie jednak ze sobą ryzyko pójścia w niewłaściwym kierunku, wyrządzenia komuś krzywdy, zranienia siebie samego i potrzeby dźwigania tych ran nieraz przez długi czas. Jezus Chrystus nie chce tego dla swoich uczniów, czyli dla nas wszystkich, którzy do Niego należymy przez chrzest, który przyjęliśmy. Dlatego podążanie za prawdą, a nie za tym, co prawdę udaje, ma takie duże znaczenie.

Wobec owego zamętu, którego świadkami jesteśmy dziś w Polsce, możemy się czuć zagubieni. Jest jednak proste rozwiązanie dla uczniów Chrystusa, odnoszące się jak najbardziej do Roku Wiary i będące pięknym świadectwem owej wiary. „Kto was słucha, Mnie słucha, kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10). Słowa te odnoszą się do Apostołów Chrystusa i do ich następców: pasterzy Kościoła. Chociaż propozycje, które rysują przed nami pewne media są bardzo ponętne, to jednak właśnie owo otwarcie na Ducha Świętego i posłuszeństwo będzie nam samym pomagać rozpoznać prawdę a świadectwo to będzie sprzyjało przekazywaniu jej innym, między innymi tym, którzy być może jakoś się już pogubili.

Katecheza 11

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Punkt 6 Adhortacji Familiaris consortio zwraca naszą uwagę na dwie drogi, wśród których musimy wybierać: drogę Bożą i drogę tego świata. Wybór ten dotyczy także małżeństwa i rodziny. Autor Adhortacji przytacza dwie możliwości, które stają zawsze przed każdym człowiekiem: „Sytuacja historyczna, w której żyje rodzina, przedstawia się (...) jako mieszanina blasków i cieni. Dowodzi to, że historia nie jest po prostu procesem, który z konieczności prowadzi ku lepszemu, lecz jest wynikiem wolności, a raczej walki pomiędzy przeciwstawnymi wolnościami, czyli — według znanego określenia św. Augustyna — konfliktem między dwiema miłościami: miłością Boga, posuniętą aż do wzgardy sobą i miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga.”

Żyjemy w takich czasach, że dużo się mówi o wolności. Co więcej, wszyscy się na wolność powołują, uzasadniając własne wybory. Jednocześnie widzimy, że wyborów tych nie sposób ze sobą pogodzić i nie bardzo rozumiemy, jak ta sama wolność może prowadzić do czynienia dobra i poświęcenia siebie, własnego czasu, własnych sił, a nawet własnego życia, a jednocześnie do wyboru zła, ranienia innych ludzi czy ich wyzyskiwania. Pewną podpowiedzią w rozwiązaniu tej zagadki służy sama Adhortacja, która zwraca uwagę na „żywe poczucie wolności osobistej” i „skażone pojęcie i przeżywanie wolności”. W nieodległej przeszłości rozegrała się w Polsce walka o wolność, o uwolnienie spod jarzma zniewolenia, które ograniczało ludzi i nie pozwalało im rozwijać siebie samych i rozmaitych wspólnot, do których należeli (jedną z takich wspólnot jest naród). Tymczasem dziś zdarza się, że słyszymy głosy pasterzy Kościoła, którzy przestrzegają wiernych przez tzw. liberalnymi mediami. Przecież słowo liberalny pochodzi od łacińskiego liber, co znaczy wolny. Czyżby więc pasterze ci bali się wolności?

Otóż istnieją dwa rodzaje wolności. Dla obydwu tych rodzajów używa się tego samego słowa wolność, które odnosi się do dwóch zupełnie różnych rzeczywistości. Istnieje bowiem wolność „od” i wolność „dla”. Na czym polega wolność „od”? Na wolności od ograniczeń, które dotykają człowieka. Celem tej wolności jest uwolnić się od tych ograniczeń. A co ogranicza? Ograniczają różne zobowiązania, np: wierność małżeńska, odpowiedzialność za dzieci, obowiązek zachowania sprawiedliwości, odpowiedzialność. Celem tej wolności jest uwolnić się od tych wszystkich ograniczeń, zachowując nietknięty lub nawet poszerzając horyzont możliwych wyborów. Jeśli żona (mąż) przeszkadza, bo człowiek widzi się w innym związku, to należy się uwolnić od ograniczenia, którym jest żona (mąż), bo przecież jesteśmy wolni i możemy dowolnie wybierać. Jeśli wymóg sprawiedliwości ogranicza mi możliwość dokonania niezbyt uczciwej transakcji, to muszę sobie powiedzieć, że mnie, człowieka wolnego, ten wymóg nie obowiązuje i mogę sobie wybrać nieuczciwą transakcję. Jestem przecież wolny. Na cokolwiek się zdecyduję, a potem będzie mnie ten wybór uwierał, to mogę od niego odstąpić, bo wolność, którą wybrałem nakazuje mi nie wiązać się na stałe, bo to mnie będzie ograniczać, będzie mi ograniczać możliwości wybierania, a ja nie mogę się ograniczać, bo to jest sprzeczne z wolnością, którą wybrałem.

To, wydawałoby się, dziwne spojrzenie na wolność, ma jednak swoją ideologiczną podbudowę. Jej prominentnym przedstawicielem jest niemiecki filozof z okresu tzw. rewolucji „dzieci-kwiatów”, czyli buntu młodego pokolenia w 1968, Herbert Marcuse. Wtedy to młodzież maszerowała ulicami miast Europy zachodniej i Ameryki niosąc sztandary z nazwiskami takich bohaterów ludzkości jak Marks, Mao Tse Tung, Pol Pot, Che Guevara i inni. Marcuse pisał o trzech etapach uwalniania się człowieka. Pierwszy etap, utożsamiany z rewolucją francuską przyniósł wolność obywatelską, drugi etap miał przynieść ludziom wolność od potrzeb w społeczeństwie bezklasowym i wiązał się z rewolucją październikową, wreszcie trzeci etap to uwolnienie się od moralności, które miała zapoczątkować właśnie rewolucja „dzieci-kwiatów” i rewolucja seksualna. Trzeba zwrócić uwagę, iż część polityków, którzy nadają ton dzisiejszej nowej Europie, to są właśnie „dzieci-kwiaty”. Dlatego też nie należy się dziwić pasterzom Kościoła, którzy przestrzegają wiernych przed różnymi niebezpieczeństwami.

A co z drugą wolnością? Ta druga wolność, to tzw. wolność „dla”. „Dla” czego? Dla projektu życiowego. W imię tej wolności wybieram pewien projekt życiowy i wypowiadam „tak!” Ten projekt, to bycie mężem, żoną, księdzem, zakonnikiem lub zakonnicą albo osobą samotną, by tym lepiej służyć innym ludziom. Raz wybrałem, w sposób wolny, bo przecież nikt mnie nie zmuszał i teraz codziennie w sposób wolny tamten wybór potwierdzam. Nikt mnie nie zmusza. Sam chcę. Czasem widzę, że jest mi ciężko, wtedy widzę też potrzebę pomocy, która uczy mnie pokory i korzystania z pomocy innych, zwłaszcza z pomocy Boga. W tej innej wolności, wolności „od”, nie ma żadnego trwałego projektu życiowego, bo to jest sprzeczne z założeniami tamtej wolności. Ale tam też nie da się zbudować niczego trwałego i na całe życie, a potem na szczęśliwą wieczność. Gdy wystąpi trudność, nic mi nie zostaje poza uwolnieniem się od tego ciężaru. Żadne wymagania od siebie nie są potrzebne. Nie będzie też potrzebna niczyja pomoc, a najmniej pomoc Boga. Widzimy to dziś u tzw. małżeństw „na próbę” – bo, jak będzie ciężko, to się rozejdziemy, chcemy zachować wolność.

Dwa rodzaje wolności, dwie zupełnie różne rzeczywistości, a to samo słowo „wolność”. Z chrześcijaństwem można pogodzić jedynie wolność „dla”. Nie da się tego zrobić z wolnością „od”. Ale na samym początku trzeba wybrać, którą wolność chcemy realizować (i nie ulegać pokusom, zwłaszcza tym, które podsuwają nam media), ponieważ chrześcijańską koncepcję małżeństwa i rodziny można pogodzić tylko z jednym rodzajem wolności.

Katecheza 13

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Punkt kolejny omawianej Adhortacji Apostolskiej „Familiaris consortio” zwraca szczególną uwagę na rolę osobistej odpowiedzi na zaproszenie ze strony Chrystusa. „Historia nie jest po prostu procesem, który z konieczności prowadzi ku lepszemu, lecz jest wynikiem wolności, a raczej walki pomiędzy przeciwstawnymi wolnościami, czyli — według znanego określenia św. Augustyna — konfliktem między dwiema miłościami: miłością Boga, posuniętą aż do wzgardy sobą i miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga.” (FC 6). W okresie Bożego Narodzenia przeżywamy tajemnicę ukrytego przyjścia Boga na ten świat i Nowy Rok, które niosą ze sobą przesłanie odnowy: odnowy naszej wiary, naszego zaangażowania w nią, odcięcia się od tego, co było w przeszłości, w minionym roku, a czego moglibyśmy się wstydzić. Odnowa ta ma się jednak dokonać według pewnego „klucza”. Jest on nam, którzy nie widzimy jeszcze Boga twarzą w twarz, dany przez św. Jana Apostoła, który w swoim Pierwszym Liście zawarł takie słowa: „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4, 20).

Tak więc odnowienie wiary i miłości do Boga wymaga odnowienia relacji do bliźniego. Do którego bliźniego? Być może do żony, do brata lub siostry, może do dzieci, do kogoś z krewnych, z którymi może się gniewam, do moich kolegów z pracy, może do tych, którzy czegoś ode mnie oczekują, a ja bez wygórowanego wynagrodzenia nie chcę im tego udzielić. Różne są sytuacje w życiu i nie sposób ich tu wszystkich wymienić. Każdy jednak z nas ludzi dorosłych (a takimi są wszyscy Rycerze) żyje w jakimś środowisku, wśród ludzi, gdzie na pewno nie wszystko się układa i gdzie można jeszcze wiele zrobić, by być świadkiem Nowonarodzonego. Ta odnowa ma też wielkie znaczenie dla nas samych, ponieważ nasz rozwój zwłaszcza duchowy zależy właśnie od naszej relacji do bliźniego, ale takiej relacji, w której świadczymy mu dobro nie ze względu na niego samego (lub na korzyść, niekoniecznie materialną, którą on nam przyniesie), ale ze względu na Boga, w Którego wierzymy i Którego miłujemy. W ten też sposób także realizujemy własne człowieczeństwo według recepty przypomnianej nam przez Sobór Watykański II w Konstytucji o Kościele w Świecie Współczesnym: „człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego” (KDK 24).

Jest to przesłanie, które po raz kolejny niesie ze sobą dla nas Boże Narodzenie. Ktoś może powiedzieć: „ładna teoria”, „ładnie powiedziane”. Rzecz w tym, że to jest jedyna recepta na życie prawdziwie chrześcijańskie w tym czasie i w tych miejscach, gdzie przyszło nam żyć. Nie należy więc podchodzić do tego zadania z dystansem, na zasadzie: próbowałem już wiele razy i wyszło jak wyszło. Każdego z nas stać na więcej. Trzeba jedynie pamiętać o dwóch rzeczach. Pierwsza to świadomość, iż jesteśmy w drodze. Życie człowieka jest jak droga, a więc nie od razu osiąga się cel. W drodze nieustannie zbliżamy się do celu, a to, że jeszcze go nie osiągnęliśmy, nie może nas zniechęcać. Na pewno jest też wiele dobra, które dokonało się dzięki nam, a może nawet dzięki naszej przynależności do Rycerzy Kolumba. To trzeba widzieć i nie zrażać się wiedząc, iż podobne rozterki przeżywali wszyscy naśladowcy Chrystusa. Wystarczy przypomnieć odpowiedź, którą usłyszał św. Paweł: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2Kor 12, 9). Tak więc zostaje nam „poszukiwanie” łaski – i z nią związana jest druga ważna rzecz, o której nalezy pamiętać. Przybliża ją nam rozmowa św. Jana Vianneya, proboszcza z Ars, który widywał wielokrotnie pewnego starszego człowieka z Ars, który przychodził do kościoła i u jego drziw klękał na dłuższą chwilę patrząc w stronę tabernaculum. Zafrapowany tym zjawiskiem proboszcz zapytał kiedyś owego mężczyznę, co takiego mówi Bogu w czasie tych wizyt. Mężczyzna ów odpowiedział: „Nic. Ja patrzę na Pana, a on na mnie.” Z tej obecności u Chrystusa czerpał on siłę do swego życia chrześcijańskiego, do miłowania, I nie tylko on, albowiem takie jest doświadczenie wszystkich świętych. Kiedy więc myślimy, gdzie szukać łaski, to ten mężczyzna z Ars, może być naszym przewodnikiem. Postawa go naśladująca byłaby także odpowiedzią na wyzwanie rzucane wierzącym przez świat wrogi Bogu, który to świat chce, byśmy nie mieli czasu na skupienie, byśmy nie mieli wolnego czasu dla Boga, by wszystko, nawet w te szczególne święta były w nieustannym pośpiechu, niemalże w galopie. Dlatego warto może zastanowić się w kontekście przeżywanego właśnie okresu Bożego Narodzenia, kiedy przychodzę do kościoła na Mszę św. i kiedy z niej wychodzę. Czy mam dla Boga chwilę czasu przed Mszą św. i po niej, albo czy mam go, by w ciągu tygodnia na chwilę wejść do kościoła, choćby do kruchty? Czy nie mógłbym tak, jak ów mężczyzna z Ars, być przewodnikiem do skarbca Bożej łaski, najpierw dla moich w domu, a potem także dla innych?