Katecheza 14

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Postępując dalej w lekturze Adhortacji Familiaris consortio dochodzimy do punktu 7, w którym czytamy następujące słowa: „Żyjąc w takim świecie, pod presją płynącą głównie ze środków społecznego przekazu, wierni nie zawsze potrafili i potrafią uchronić się przed zaciemnianiem podstawowych wartości i stać się krytycznym sumieniem kultury rodzinnej i aktywnymi podmiotami budowy autentycznego humanizmu rodzin.” (FC 7). Jest to okazja, by po raz kolejny zwrócić uwagę na rolę mediów, zwłaszcza telewizji, prasy, radia i internetu w naszym codziennym życiu, a zwłaszcza w sądach, które formujemy o wielu sprawach, które nas dotyczą.

Właśnie rozgrywa się batalia na temat tzw. związków partnerskich, których zwolennicy prą w stronę osiągnięcia takich samych przywilejów, jak małżeństwa. Znacząca większość mediów popiera te postulaty, skrzętnie przemilczając i zagłuszając racje zwolenników ochrony małżeństwa pojętego jako trwały związek mężczyzny i kobiety. Dlaczego nie może być zrównania praw małżeństw i związków partnerskich? Ponieważ małżeństwa spełniają wobec społeczeństwa rolę służebną: przydają mu nowych obywateli, którzy potem pracują, płacą podatki i utrzymują innych. By tacy ludzie zaistnieli w społeczeństwie, nie wystarczy wydać człowieka na świat, ale też trzeba go mozolnie wychować, wyżywić, wyedukować (w czym nasze państwo nie pomaga za bardzo rodzicom). To z kolei wymaga od małżonków wielkiego wyrzeczenia i poświęcenia. Muszą sobie oni odmówić wielu rzeczy ze względu na dzieci i ich wychowanie. Dlatego społeczeństwo (państwo) w uznaniu ich zasług przyznaje im pewne przywileje, np. ekonomiczne i przynajmniej teoretycznie otacza ochroną małżeństwo i rodzinę.

Związki partnerskie mężczyzny i kobiety teoretycznie mogą robić to samo, ale nie chcą, ponieważ w ten sposób nie różniłyby się od małżeństwa – więc po co w ogóle robić sprawę? Nie chcą one trwałości tak bardzo potrzebnej dla wychowania dziecka, by zapewnić mu prawidłowy rozwój, nie chcą wziąć odpowiedzialności za takie zadanie, o ile w ogóle chcą mieć dzieci. Oni chcą jedynie mieć możliwość aktywności seksualnej ale żeby nikt się do tej ich aktywności nie mieszał. Tym bardziej zadaniom rodzicielskim nie mogą sprostać związki homoseksualne. Dlatego domaganie się przez zwolenników takich związków jednakowych praw z małżeństwami to tak, jakby ktoś powiedział: ty pracuj i wymagaj od siebie, poświęcaj się dla innych, a ja i tak będę miał takie same przywileje jak ty, ponieważ umiem głośno krzyczeć, bo mam po swojej stronie media, bo jestem sprytny, bo mam po swojej stronie polityków, którzy się boją moich mediów itd, itd. Tymczasem trzeba zauważyć, że domaganie się przez związki partnerskie przywilejów, jakie mają małżeństwa jest w rzeczy samej domaganiem się skrajnej niesprawiedliwości. Dlatego żaden człowiek prawego sumienia nie może się na coś takiego zgodzić!

Proszę zwrócić uwagę, że nie używam tu żadnego argumentu teologicznego, tym mniej argumentu odwołującego się do autorytetu religijnego, a jedynie opieram się na potocznym ludzkim doświadczeniu moralnym dotyczącym wymogów sprawiedliwości. Mimo tego zwolennicy związków partnerskich atakują Kościół i jego pasterzy. Dlaczego? Ponieważ ludzie Kościoła są wykształceni i mogą powiedzieć, co jest złego i niemoralnego w takiej propozycji. Tym ludziom nie można wmówić, że czarne jest białe a białe czarne, bo to są jakby specjaliści od kolorów. Dlatego taktyka jest inna: nie prowadzić debaty, nie dbać o przekonanie do swoich racji, ale zakrzyczeć oponentów, przypisać im niecne intencje, zacofanie (już o tym było w katechezie nr 10). Taka jest bowiem logika funkcjonowania mediów liberalnych. Prawda się tu za bardzo nie liczy.

Musimy pamiętać, że Chrystus, nasz Pan, utożsamił się z prawdą. „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.” (J 14, 6). Za czasów pierwszych chrześcijan też wiele było kłamstwa na ulicach (dziś byśmy powiedzieli: w tamtejszych mediach) dotyczącego także samego chrześcijaństwa. Tamci wyznawcy Chrystusa nie przepraszali ani się nie cofali, byli sobą – solą ziemi i światłością świata (Mt 5, 13-14). Mogli to czynić, ponieważ byli blisko Chrystusa, Który powiedział: „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.” (J 15, 6) My też mamy taką możliwość, dlatego nie traćmy nadziei: gdy będziemy razem z Chrystusem, zwyciężymy, choćby przyszło nam stanąć wobec wszystkich mediów świata.

Katecheza 15

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Przeżywamy szczególny czas w historii Kościoła Powszechnego. Zachęcam do modlitwy za ustępującego Ojca św. Benedykta XVI i o światło Ducha Świętego przy wyborze jego Następcy. Pragnę jednocześnie kontynuować nasze rozważania poprzez kolejną katechezę.

Temat podjęty w poprzednim razem a dotyczący roli mediów w dokonujących się przemianach obyczajowych wymaga jeszcze pewnej naszej uwagi. W grę wchodzą dwa zagadnienia. Pierwszym jest sposób funkcjonowania mediów, które żyją z reklam, a drugim poruszany dziś coraz częściej temat upadku etosu dziennikarza.

Media prywatne, a takie są największe polskie przedsiębiorstwa medialne, żyją z reklam. Dlatego posiadają one specyficzny sposób funkcjonowania. Jako przedsiębiorstwa nastawione są na zysk i ich funkcjonowanie temuż celowi jest podporządkowane. Należy sobie z tego zdawać sprawę i nie łudzić się, że treści, które nam prezentują mają na celu nasze dobro. Nic takiego. Celem jest dobry wynik finansowy i nowe kontrakty z reklamodawcami. Nowe kontrakty z kolei będą wtedy, kiedy reklama będzie skuteczna, kiedy przyniesie reklamodawcy zysk. Kiedy tak będzie? Kiedy ludzie kupią to, co jest reklamowane. Dlatego, jak podkreśla M.G. Winkler, jedna z autorek opisujących funkcjonowanie mediów, reklama nie jest nigdy celebracją przyjemności samej w sobie. Kreśli ona przed odbiorcami miraż, wspaniały obraz samego siebie, ale możliwy do osiągnięcia dopiero po kupieniu tego, co reklamowane. Mówi się, że obraz z reklamy kradnie czyjąś miłość samego siebie albo takiego jakim się chce być i oferuje tę tożsamość z powrotem za cenę reklamowanego produktu. Jest to manipulacja wykorzystująca zdobycze psychologii.
Tym zabiegom towarzyszą inne, nie mniej wyrafinowane. Zapytuję czasem moich studentów, kiedy ostatni raz widzieli w telewizji film będący pochwałą wierności małżeńskiej, wierności przyjętym zobowiązaniom, honorowi. Prawie nikt nie pamięta takiego filmu. Zwykle jest na odwrót: są filmy, gdzie przystojny amant lub piękna aktorka, po stronie których jest sympatia widzów, grają osoby po tzw. przejściach: trzeci mąż, dziesiąta kochanka i jest bardzo sympatycznie, zachęcająco. W ten sposób „przemyca” się pewne wzorce, a ponieważ są to w praktyce jedyne ukazywane postawy, to odbiorca zaczyna nabierać przekonania, że są to postawy dominujące, tzn. że inne postawy (czyli właśnie te tradycyjnie chrześcijańskie) są jakimś wyjątkiem i odstępstwem od reguły.

Dlaczego jednak przyjęcie takich wzorców jest na rękę reklamodawcom. Jest tak dlatego, że tylko na filmie jest to atrakcyjny sposób życia. W rzeczywistości jest inaczej. Rozwód, rozstanie małżonków, to zwykle duża rana psychiczna, uraz, który wpływa destrukcyjnie na człowieka. Jeśli takich urazów jest więcej, człowiek staje się nieczuły na przyjaźń, na miłość. Następuje w nim pewna dezintegracja osobowości; człowiek zatraca poczucie tego, co w życiu najważniejsze, co warto dla czego poświęcić, pojawia się samotność i pustka. Tę pustkę stara się on czymś zapełnić. W ten sposób staje się on idealnym klientem. Reklama daje miraż szczęścia i spełnienia: „kup a się przekonasz!”. Człowiek kupuje i przekonuje się, że to nie to, czego szukał. Więc pojawia się inna propozycja i kolejna, i tak bez końca.

Drugi powód, dla którego warto zatrzymać się i dokonać pewnej refleksji nad funkcjonowaniem mediów w Polsce, to rola, jaką zaczynają przybierać dziennikarze i ich media. Najczęściej nie służą one już dziś do informowania o faktach lecz do formowania naszego osądu o tych faktach. Informacje nie są więc podawane w sposób obiektywny lecz po to, by służyły ilustracji i udowodnieniu z góry założonej tezy o charakterze politycznym, ekonomicznym czy obyczajowym. Przekaz jest specyficznie skonstruowany: wielkie wartości bywają banalizowane i wyszydzane (nade wszystko wartości związane z Ewangelią), osoby niewygodne i niezgadzające się z tezami „dziennikarskimi” są obrażane a przekaz spłycony i przypominający pogoń za tanią sensacją, którą ludzie dawniej znajdowali jedynie w tzw. brukowcach. Przekaz taki mamy w stacjach telewizyjnych, gazetach, w tym tzw. opiniotwórczych oraz przede wszystkim w Internecie. Natomiast poza mediami kościelnymi i nielicznymi wyjątkami (oraz mediami specjalistycznymi) przekaz wartości humanistycznych w popularnych polskich mediach ustał.

Co więc robić? Jaką postawę wobec takiego stanu rzeczy ma zająć katolik i Rycerz Kolumba? Przede wszystkim wyszukiwać niezatrute tymi chorobami media. Zadać sobie trud, by poszukać wokół siebie te gazety, strony internetowe, stacje radiowe czy telewizyjne (mam na myśli głównie telewizję satelitarną), o których wiemy, że z szacunkiem traktują człowieka i prawdę. Je popierać poprzez ich kupowanie i korzystanie z nich. Nie korzystać z zatrutych źródeł informacji (owszem, można się zorientować, co w nich jest, ale też wiedzieć jak należy te informacje odczytywać, tj. przez kogo są one podawane i w jakim celu oraz jaki jest stosunek danego medium do naszych, chrześcijańskich wartości). Wreszcie, należy się modlić za ludzi mediów. Nawet, jeśli są oni naszymi zdeklarowanymi wrogami, to pamiętajmy, że Kościół nakazuje także modlitwę za nieprzyjaciół.

Przeżywamy Wielki Post i zastanawiamy się nad jakąś formą usprawnienia naszej wiary i nad jakimiś dobrymi uczynkami, które staną się owocem naszego nawrócenia. Niech jednym z naszych postanowień będzie refleksja nad tym, jak korzystam z mediów, z jakich mediów korzystam oraz postanowienie, by nabrać dystansu do mediów, które krzewią zło i sprzeniewierzają się swej społecznej misji. Będzie to także wyrazem naszego chrześcijańskiego świadectwa i naszego patriotyzmu.

Katecheza 17

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

„Epoka nasza bardziej niż czasy ubiegłe potrzebuje takiej mądrości, która by wszelkie rzeczy nowe, jakie człowiek odkrywa, czyniła bardziej ludzkimi.” Słowa te pochodzące z 8 punktu Adhortacji Familiaris consortio są cytatem z Konstytucji Gaudium et spes Soboru Watykańskiego II, który wytyczył drogi rozwoju Kościoła dla naszych czasów. Zacytowane słowa zwracają naszą uwagę na mądrość. Mądrość to nie to samo, co wiedza, którą ludzie zdobywają po to, by być dobrym specjalistą i zajmować stanowisko pracy, na którym zarabia się pieniądze na życie. Do tego potrzebne jest wykształcenie. Zdobywa się je stopniowo, uczęszczając czasem najpierw do przedszkola, potem szkoły podstawowej, gimnazjum, liceum lub jego odpowiednika, robiąc studia a czasem kontynuując pracę akademicką.

Mądrość można określić jako głęboki wgląd w sprawy dotyczące ludzkiego losu i sensu ludzkiego życia. Tak zdefiniowana mądrość nie pozostaje jednak w opozycji do wykształcenia, ale też do niego się nie sprowadza. Można by tu postawić pytanie, dlaczego wiedza (wykształcenie) i mądrość nie pozostają wobec siebie w opozycji. Jest tak dlatego, że mądrość w naszych warunkach zdobywa się zwykle niejako przy okazji kształcenia się. Musi to jednak być takie kształcenie, które otwiera uczniom oczy na cały świat, a nie tylko na wąski jego odcinek, którym człowiek będzie się zajmował, gdy będzie wykonywał swój zawód. W tym miejscu należy przypomnieć, że podobnie jak każdy zły uczynek ma dwa skutki, jeden zewnętrzny a drugi wewnętrzny (w sercu człowieka, który poprzez taki uczynek staje się gorszy) tak i czynione dobro niesie ze sobą dwa skutki: jeden to to, co dobrego zrobiliśmy np. posprzątaliśmy mieszkanie, a drugi to wewnętrzny skutek w sercu, który czyni nas kimś lepszym. Do tych wewnętrznych skutków zalicza się także mądrość: otóż wysiłek czynienia dobra owocuje innym patrzeniem, innym nastawieniem wobec świata niż wtedy, gdy człowiek tego dobra nie czyni albo gdy czyni zło. Czynienie dobra i wierność dobru daje pewne specyficzne spojrzenie na świat, spojrzenie dojrzałe, dzięki któremu widać więcej i dalej, a z czasem widać także, jak dobro, które czynimy wpisuje się w całość naszego życia i dlaczego należy raczej czynić dobro niż zło.

To specyficzne spojrzenie powoduje, że poznajemy sens i wartość pewnych działań i ich potrzebę, jeśli chcemy wzrastać w naszym człowieczeństwie. To spojrzenie to właśnie mądrość. Tak więc mądrość, o której mówi papieska Adhortacja, jest spojrzeniem na różne formy ludzkiego wysiłku (medycyna, biologia, budownictwo, ekonomia etc.) ale w możliwie najszerszej perspektywie. Mądrość daje ogląd całości (szerszej nawet niż ziemska tylko egzystencja człowieka) i pozwala odnaleźć właściwe miejsce dla każdego ludzkiego wysiłku. Prawdę tu zawartą można zobrazować poprzez grę w szachy: inaczej gra się w szachy jeśli szachista widzi całe pole szachowe, a inaczej gdy go nie widzi, bo skupił się tylko na paru figurach i polach, ponieważ dzięki nim odniósł chwilowe sukcesy, a reszta gdzieś mu umknęła. Ta reszta, która mu umknęła, też jest w grze, jest częścią tej gry i decyduje o końcowym zwycięstwie lub porażce, czasem nawet bardziej niż tych parę figur, które przyniosły chwilowy sukces.

Ten obraz szachów można przenieść na nasze życie, na dzisiejszy świat. Oto jesteśmy świadkami wielkich osiągnięć nauk empirycznych (o których mowa w ostatniej katechezie). Wpłynęły one na warunki ludzkiego życia w sposób pozytywny. Autorami tego sukcesu są specjaliści w naukach empirycznych. Jednakże nauki te nie są jedynymi, które opisują człowieka i kształtują jego życie. Można się wszelako tak zapatrzyć w nie i tak uwierzyć w możliwości owych nauk, że straci się z oczu ogląd całości. Mądrość to jest właśnie ogląd całości, który pozwala znaleźć właściwe miejsce dla wszystkich elementów tejże całości i to wbrew zafascynowaniu jakąś jej częścią. Mądrość pozwala widzieć całość i tak prowadzić człowieka, by życie jego prowadziło do zwycięstwa a nie zamieniło w porażkę.

Wiedza naukowa jest pożyteczna i może, jak każde dobro, prowadzić do mądrości. Nie jest ona jednak w stanie mądrości zastąpić. Mądrość ma wielkie znaczenie w naszym życiu, jest ona wielką wartością. Jest ona także darem Boga. Trzeba nam więc o ten dar prosić tak, jak prosiło wielu ludzi, którzy żyli przed nami. „Daj mi Mądrość, która z Tobą zasiada na tronie. Choćby nawet wśród ludzi był ktoś doskonały, jeśli mu zabraknie mądrości danej przez Ciebie, za nic będzie poczytany (Mdr 9, 4a.6). Spróbujmy odszukać w Piśmie św. parę fragmentów dotyczących mądrości. Można do tego użyć internetu, np. strony: www.nonpossumus.pl/ps a na niej zwłaszcza Księgi Mądrości czy Mądrości Syracha poprzez funkcję Ctrl+F i wpisując hasło „mądrość”.

Katecheza 16

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Punkt 8 Adhortacji Apostolskiej „Familiaris consortio” przywołuje problem nauki i jej służebności wobec człowieka. We współczesnym świecie mamy do czynienia z wielkim rozwojem nauk, które opierają się na metodzie doświadczalnej (są to nauki empiryczne). Mogą one poszczycić się wieloma osiągnięciami, które w znacznym stopniu ułatwiają ludzkie życie. Wystarczy wspomnieć nowe rozwiązania komunikacyjne albo osiągnięcia medycyny w leczeniu chorób, które jeszcze niedawno uchodziły za nieuleczalne. Metoda doświadczalna pomaga także w poznawaniu świata: wychodzi ona od pewnego założenia, hipotezy naukowej, którą następnie weryfikuje się sprawdzając czy prawidłowość, której dotyczy hipoteza, rzeczywiście ma miejsce, czy nie. Dlatego wykonuje się tyle doświadczeń w różnych dziedzinach nauki. Dzięki temu nauka funkcjonuje jako ogromne przedsięwzięcie, niezwykle kosztowne i ściśle powiązane z różnymi gałęziami przemysłu i technologii. Można wręcz powiedzieć, że to powiązanie jest obustronne. Technologia bowiem i przemysł są „poligonem” doświadczalnym dla nauk empirycznych, które z kolei dostarczają technologii nowych pomysłów i rozwiązań.

Gdy człowiek jest nastawiony na eksplorację zewnętrznego, materialnego świata, to to jego zainteresowanie może go całkowicie pochłonąć. Może to stać do tego stopnia, że zacznie on przyjmować, iż tylko nauki empiryczne i ich metoda dostarczają nam wiedzy o świecie; że tylko te nauki należy rozwijać i na nie łożyć środki finansowe. Istnieje także  pokusa, by naukowcy parający się  naukami empirycznymi patrzyli z pewną wyższością na inne nauki, by narzucali tym innym naukom własny sposób myślenia i rozwiązywania pojawiających się problemów.  

Dlaczego o tym mówię w katechezie? Ponieważ poza naukami empirycznymi istnieją inne nauki, nie mniej ważne, tyle że zajmują się one zagadnieniami, które są może trochę mniej „uchwytne” ale dla człowieka, dla jego życia nie mniej potrzebne, a czasem nawet bardziej potrzebne. Przykładem takich nauk są te, które zajmują się wartościami takimi, jak godność człowieka, sens cierpienia, sprawiedliwość, cel ludzkiego życia, sens tego życia itd. Wobec tych zagadnień nauki empiryczne są ślepe: one nic sensownie na ten temat nie mogą powiedzieć, ponieważ jest to przedmiot nauk filozoficznych i teologicznych. Trzeba więc dostrzec, że w obecnym przekazie informacji, wykształciła się tendencja, by nauki nie-empiryczne spychać gdzieś na margines i zarówno je same, jak i ich przedmiot nie traktować poważnie. Tymczasem człowiek nie może (nie powinien) się do końca zaangażować w eksplorację świata materialnego ani nawet siebie samego, bez postawienia głębszych i bardziej podstawowych pytań o sens i wartość tego, co robi.

Przykład: mamy dziś propozycję wprowadzenia technologii zapłodnienia in vitro. Stawia się uproszczoną tezę, iż nauka (empiryczna oczywiście) dała nam możliwość pomocy osobom, które cierpią na niepłodność. Dlaczego nie mielibyśmy z niej skorzystać? Ponieważ w grę wchodzi tu nie tylko techniczna procedura zapłodnienia, czyli połączenia gamet (tyle mówią o tym nauki empiryczne), ale jest to zapoczątkowanie nowego ludzkiego życia, które ma swoją wartość i godność. Dlatego nie jest obojętne, jak to życie będzie się rozpoczynać: czy będzie ono wynikiem miłosnego zjednoczenia małżonków, czy też zapoczątkuje je ktoś spoza małżeństwa; czy człowiek będzie od samego początku traktowany jako niepowtarzalna osoba ludzka, czy jako zbiór komórek, który można zastąpić innym zbiorem, jeśli coś się nie powiedzie albo perspektywy na przyszłość będą inne niż te, oczekiwane przez rodziców.

Nie jest moim zamiarem omawianie wszystkich aspektów związanych z zapłodnieniem in vitro. Pragnę jednak zwrócić uwagę Drogich Braci i uczulić ich, że jedną z form kłamstwa serwowanego nam dziś w wielu mediach jest jednostronne ujmowanie ludzkiej rzeczywistości – ujęcie czysto materialistyczne, gdzie człowieka na skutek metody jego poznawania (empirycznej wyłącznie) odziera się go z części dóbr, do których ma on niezbywalne prawo. Zgadzając się  na taki zredukowany obraz człowieka, uniemożliwiamy mu lub poważnie utrudniamy osiągnięcie celu jego życia, jakim jest jego osobowe spełnienie (osoba, zwłaszcza w jej klasycznym ujęciu, to także termin, który naukom empirycznym jest obcy). Nie da się bowiem osiągnąć spełnienia, gdy człowiek jest odarty z pewnych wartości, które opisuje filozofia i teologia, a których nie dostrzegają nauki empiryczne.

Dziś w dzień Zmartwychwstania Chrystusa musimy sobie przypomnieć, iż On przyszedł, aby ludzie mieli życie i mieli je w obfitości (Por. J 10, 10). To życie możemy mieć dzięki Chrystusowi, który za nas umarł i zmartwychwstał. Jedną z przeszkód do tego jest jednostronne spojrzenie na człowieka, któremu sprzyja swego rodzaju apoteoza nauk empirycznych. Jeśli ulegniemy tej pokusie, i nam trudno będzie na serio traktować nie tylko nauki humanistyczne, ale także całe bogactwo ludzkich wartości, którymi się one zajmują.

Katecheza 18

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj R.M.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Adhortacja Apostolska „Familiaris consortio” w punkcie 9 zawiera następujące stwierdzenia: „Potrzebne jest ciągłe, nieustanne nawracanie, które wymaga wewnętrznego oderwania się od wszelkiego zła i przylgnięcia do dobra w jego pełni, a które w praktyce dokonuje się często etapami, prowadzącymi coraz dalej. Rozwija się w ten sposób proces dynamiczny, przebiegający powoli przez stopniowe włączanie darów Bożych i wymagań Jego ostatecznej i najdoskonalszej Miłości w całe życie osobiste i społeczne człowieka. Dlatego też konieczny jest pedagogiczny proces wzrostu, w którym poszczególni wierni, rodziny i ludy, a nawet sama cywilizacja, będą prowadzeni cierpliwie dalej, od tego, co już przejęli z Tajemnicy Chrystusa — dochodząc do coraz bogatszego poznania i pełniejszego włączenia tej Tajemnicy w ich życie.” Poprzednie katechezy przypomniały nam, że celem życia chrześcijańskiego jest naśladowanie Chrystusa. Tylko tyle i aż tyle. Wszystko w naszym życiu wokół tego „się obraca”. Dlatego wymaga to wielkiej uwagi i zaangażowania ze strony człowieka. To zaangażowanie nie jest jednak ślepe (bo rodzice mnie tak nauczyli, bo inni tak robią to i ja też to robię dla świętego spokoju, by się nie wyróżniać). Pan Bóg stwarzając mnie, wyposażył mnie w rozum, bym mógł rozeznać, co mam robić, co to oznacza dla mojego życia, jaki kształt mam mu nadać. Zacytowane tu słowa z Adhortacji bł. Jana Pawła II też wiele mówią o tym, co stanowi treść życia chrześcijanina. Nawet w tym krótkim cytacie jest wiele informacji na ten temat. Dziś zatrzymamy się na pierwszej: że życie chrześcijańskie to „dynamiczny proces wzrostu”.

Życie chrześcijańskie to pewien proces. To oznacza, że pełni tego życia na miarę właściwą dla mnie nie osiągam od razu. Nie osiągam jej także w momencie, gdy sobie uświadamiam potrzebę takiej pełni. Tę pełnię osiągam dopiero po pewnym czasie, cierpliwie ku niej zdążając. Cierpliwie, to znaczy nie zrażając się upadkami, których doświadczam, które mnie „dołują” i zniechęcają. Niektórzy mówią, że najtrudniej jest mieć cierpliwość do siebie samego, do własnych upadków. W tym stwierdzeniu jest zawarta głęboka prawda. Trzeba sobie jednak uświadomić, iż jest tu także zawarta pewna Boża pedagogia. Jeśli ktoś stwierdzi, że życie jest trudne, że pełne jest różnego rodzaju doświadczeń, to jest to jakieś stwierdzenie, którego nie odrzucamy. Jednak czym innym jest usłyszeć takie stwierdzenie, a czym innym przeżyć prawdę w nim zawartą. W większości wypadków dopiero to przeżycie prawidłowo „nastraja” człowieka do wyzwań, jakie niesie życie. Jest tak dlatego, że przeżycie własnej słabości, jej doświadczenie niesie ze sobą możliwość zrozumienia (uznania za swoją) prawdy o człowieku, o Bogu i Jego roli w życiu człowieka. Doświadczenie to uczy także właściwego odniesienia do bliźniego; uczy powściągliwości w stosunku do wad innych ludzi. Staram się bardzo, a mimo to jestem świadkiem moich upadków i moich słabości. Może ten drugi człowiek też jest słaby jak ja; może też cierpi z powodu swych upadków? Czy ja muszę go zaraz potępiać? Nie chciałbym, by mnie potępiano za moje słabości, ale raczej by mi ktoś pomógł wstać, dodał otuchy. Być może drugi człowiek też chciałby tego samego? Dlatego doświadczenie własnych upadków więcej nieraz mówi o życiu niż najmądrzejsze teoretyczne stwierdzenia. 

Tym, Kto w naszej słabości może nam najbardziej pomóc, jest sam Bóg. On daje siłę w naszych słabościach, dźwiga nas, opiekuje się nami, karmi nas specjalnym Chlebem. Tę potrzebę Boga, Jego bliskości widzi tak naprawdę dopiero człowiek, który jest świadomy własnej słabości. Po co komuś pomoc, jeśli się nie doświadcza słabości, albo lepiej: jeśli się nie dopuszcza świadomości własnej słabości czyli sytuacji w której potrzeba pomocy, bo własne siły zawodzą? Nie potrzeba pomocy, gdy nie ma doświadczenia niemocy. Tu też w jest jakieś wytłumaczenie słabości (płytkości) życia chrześcijańskiego wielu naszych Rodaków.

Wielu ludzi nie interesuje, na czym polega chrześcijaństwo: że życie jest drogą do Boga, a więc drogą trudną i wymagającą. Dlatego wybierają inne drogi, często drogi łatwe i wygodne, bez zbytniego trudu (jak trud przychodzi, to się zmienia drogę, np.: jak małżeństwo wymaga rezygnacji z egoizmu, to się zmienia małżonka). W takiej sytuacji zrzuca się winę na niekorzystne okoliczności a nie widzi się własnej słabości. Wystarczy, że zmieni się otoczenie, to ze wszystkim sobie poradzę stosownie do wysokich standardów, do jakich wychowali mnie moi chrześcijańscy rodzice. A gdy potem także się nie udaje, to się rezygnuje z części albo z całości wymagań, które wypływają z wiary.

Tymczasem rozwiązanie jest inne: doświadczenie grzechu i słabości niesie ze sobą świadomość własnej niewystarczalności na drodze do Boga. To znaczy, że drogi tej nikt z nas nie jest w stanie przejść o własnych siłach; że drogę tę mogę tak ja, jak i moi bliscy przejść tylko wtedy, gdy otworzę się na działanie Boga w moim życiu, na Jego łaskę. I nie jest to jakieś abstrakcyjne stwierdzenie, ale moje osobiste doświadczenie. Nikt nie wie tego lepiej niż ja sam. Dlatego jeśli ktoś chce dojść do Boga, musi się na Niego otworzyć: na Jego Słowo, na Jego obecność, na Pokarm, który nam dał. Doświadczenie własnej słabości i niewystarczalności winno w naszym życiu skutkować otwarciem na Boga, a one oba – właściwym odniesieniem do każdego człowieka.