Katecheza 7

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Drodzy Bracia Rycerze!

Musicie mi wybaczyć opóźnienie w przesłaniu Wam kolejnej katechezy, ale jest to związane z innymi moimi obowiązkami w Kościele, a dokładnie z moimi obowiązkami akademickimi, których w czerwcu czyli przy końcu roku akademickiego jest szczególnie dużo. Także sama ta katecheza będzie raczej przypomnieniem głównej tematyki naszych katechez. Najwyższy Rycerz Carl Anderson życzył sobie, by były one komentarzem do trzech dokumentów kościelnych: Adhortacji Apostolskiej „Familiaris consortio”, Adhortacji Apostolskiej „Christifideles laici” i Encykliki „Evangelium vitae”. Tak więc chciałbym najpierw skoncentrować się na pierwszym z tych dokumentów, tym bardziej, że powstał on jako pierwszy. Zanim jednak rozpoczniemy jego wspólną lekturę chciałbym przypomnieć dlaczego koncentrujemy się właśnie na rodzinie i dlaczego winna ona odgrywać w życiu chrześcijańskim pierwszorzędną rolę. W tych pouczeniach pewne rzeczy będą się powtarzać przynajmniej w tym sensie, że mogliśmy je już słyszeć czy nawet znaleźć nawet w ramach już przeczytanych katechez. Nie należy się jednak tym zrażać, ponieważ stara prawda mówi, iż repetitio est mater studiorum, co oznacza, że powtarzanie jest matką uczenia się. Jest to szczególnie ważne w naszej polskiej rzeczywistości zważywszy na fakt, iż przeważająca większość środków społecznego przekazu jest nieprzychylna chrześcijańskiej wizji rodziny i też jak mantra powtarza wiele kłamliwych stwierdzeń o rodzinie oraz ciągle ponawia propozycje sprzeczne z tą wizją.

Dlaczego rodzina jest taka ważna? Co jest takiego charakterystycznego dla rodziny jako wspólnoty, czego nie ma w innych ludzkich wspólnotach? Wydaje się, że jest to specyficzne odniesienie wzajemne członków rodziny. Tego odniesienia uczą najpierw rodzice (a przynajmniej winni uczyć): rodzice kochają swoje dzieci bezinteresownie, za darmo, gratis. Czasem dzieci to nie od razu rozumieją, być może nie potrafią tego nazwać, ale wiedzą , że w domu jest inaczej niż na przykład w klasie czy nawet w zabawie na boisku sportowym. W klasie dziecko jest docenione i tym bardziej zaakceptowane, im lepiej się uczy i wypełnia swe uczniowski obowiązki. Na boisku grupa rówieśników je zaakceptuje, jak dobrze zagra, bo jak nie, to nie ma akceptacji: do składu dobiorą kogoś innego. Tego nie ma w domu: nawet jak  dziecko „zawali”, to z domu go nie wyrzucą, ale mama i tata pomogą; pomogą nawet wtedy, jeśli dziecko nie okazuje wdzięczności. Jest tak dlatego, że w domu kocha się za darmo, bezinteresownie. Jeśli więc dziecko to widzi, to są duże szanse, że samo będzie naśladować ten wzorzec, że będzie je stać kiedyś w dojrzałym życiu na takie bezinteresowne odniesienie do innych ludzi, że zrobi coś dla drugiego bezinteresownie, że będzie umiało pójść także o krok dalej: w stronę bezinteresownego poświęcenia dla innych . Dlaczego ta postawa oceniana przez wielu jako „frajerstwo”, jest taka ważna? Ponieważ najbardziej charakterystyczna i cenna postawa chrześcijańska czyli miłość opiera się właśnie na bezinteresowności. Tej samej bezinteresowności, którą dziecko uczy się w dobrym domu a potem jako dorosły wynosi ją do wspólnoty, której na imię społeczeństwo a potem własna rodzina. Dlatego jest tak niezmiernie ważne, by rodzina miała odpowiedni „kształt”; by była miejscem, w której młody człowiek uczy się bezinteresownej dobroci, miłości i poświęcenia dla innych. Jak bardzo szczęśliwe byłyby nasze rodziny i jak piękne i harmonijne życie w nich, gdyby były one zakładane przez ludzi zdolnych do miłości i bezinteresownego poświęcenia dla innych, najpierw dla współmałżonka, potem dla dzieci a wreszcie dla ludzi żyjących wokół!

Jednak rządzący w większości przypadków wolą, by było inaczej. Tacy ludzie, którzy są w stanie bezinteresownie upomnieć się o prawa innych są bardzo niewygodni dla większości  dzisiejszych rządzących, a jeszcze bardziej dla tych, co chcą przejąć tzw. rząd dusz. Stąd ciągłe ataki na rodzinę w kształcie, jakim znamy ją z naszej młodości. Ataki są na różnych poziomach: przygotowania do małżeństwa w duchu czystości umiejącej wymagać od siebie, by móc ofiarować się drugiemu człowiekowi, przeżywania małżeństwa w wierności,  sposobu wychowania dzieci, w uszanowaniu prawa rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z ich przekonaniami, itd. Musimy sobie zdawać sprawę, że świat w którym żyjemy jest coraz mniej przychylny dla chrześcijan, co widać również  w większości mediów: wystarczy zauważyć jakie postawy są w nich promowane. Dlatego tak ważna jest refleksja nad rodziną, nad zachowaniem jej chrześcijańskiego kształtu. W tej refleksji będzie nam przewodził Autor Adhortacji „Familiaris consortio”, Jan Paweł II.

Zamiast zakończenia, chcę zapytać Ciebie, który może przymierzasz się do małżeństwa, a może masz dzieci (może nawet dorastające), które pewno wybiorą drogę życia w małżeństwie i rodzinie: czy chciałbyś by Twoje dziecko połączyło się z kimś, kto na pierwszy rzut oka wydaje się atrakcyjny ale naprawdę nie umie kochać, czy może raczej z osobą zdolną do bezinteresownej miłości i poświęcenia? Odpowiedź wydaje się oczywista. Pomyśl więc, że szkołą prawdziwej miłości jest dobra rodzina – w naszej polskiej rzeczywistości jest to najczęściej rodzina chrześcijańska. Trzeba więc o nią dbać, ją wspierać, jej pomagać i za nią się modlić. Trzeba też o niej co nieco wiedzieć, zwłaszcza o grożących jej niebezpieczeństwach i o tym, jak im zaradzać.

Katecheza 8

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce


O byciu Rycerzem Kolumba, cd.

Drodzy Bracia Rycerze!

Z racji na zakres i na długość tej katechezy, chciałbym ją potraktować jako pouczenie podwójne, tj. na oba miesiące wakacyjne. Proszę jednak, byśmy sobie dobrze przemyśleli to, co jest w niej zawarte. Być może dzięki tym treściom trochę lepiej zrozumiemy świat, w którym przyszło nam żyć.

Gdy otworzymy Adhortację Apostolską Familiaris consortio zaraz na początku wyczytamy następujące słowa: „Rodzina w czasach dzisiejszych znajduje się pod wpływem rozległych, głębokich i szybkich przemian społecznych i kulturowych. Wiele rodzin przeżywa ten stan rzeczy, dochowując wierności tym wartościom, które stanowią fundament instytucji rodzinnej. Inne stanęły niepewne i zagubione wobec swych zadań, a nawet niekiedy zwątpiły i niemal zatraciły świadomość ostatecznego znaczenia i prawdy życia małżeńskiego i rodzinnego.” Stwierdzenia tu zawarte wydają się na pierwszy rzut oka dość banalne: taki ogólny opis sytuacji małżeństwa i rodziny dziś. Zawiera on jednak pojęcie, do którego odnosi się wiele innych dokumentów Magisterium Kościoła, a mianowicie pojęcie prawdy, w tym przypadku prawdy życia małżeńskiego i rodzinnego.

Użyte tu pojęcie prawdy należy do języka filozofii. Wiem, że są ludzie, którzy mówią, iż filozofia to jest takie sobie gdybanie, z którego nic nie wynika i które nie ma wielkiego wpływu na świat, w którym żyjemy. Nic bardziej mylnego. Czasy socjalizmu w Polsce to czasy rządów filozofów. Wielu może się z tym nie zgadzać, dopatrując się w tamtych rządach raczej karierowiczów i różnej maści oportunistów, tym niemniej punkt wyjścia ich rządów to filozoficzne założenie nawiązujące do Marksa, iż życie społeczne rozwija się i opiera na walce klas, na zmaganiu przeciwieństw, z którego to zmagania wyniknąć ma nowa jakość – społeczeństwo bezklasowe, raj na ziemi w postaci społeczeństwa komunistycznego. Drogą do realizacji tej wizji było zwycięstwo nad wrogiem. I nawet jeśli tego wroga nie było albo ten, w którym chciano widzieć wroga nim nie był, to należało takiego wroga znaleźć i go unicestwić. W ten sposób zlikwidowano dziesiątki milionów ludzi, którzy zanim zginęli przeszli przez gehennę. W imię czego? W imię filozoficznego założenia, iż rozwój społeczeństwa i postęp opiera się na walce klas i zwycięstwie proletariatu.

Z filozoficznym pojęciem prawdy jest trochę inaczej, chociaż nie mniej dramatycznie. Na czym tu polega problem? Filozofia średniowieczna, w odróżnieniu od późniejszej filozofii nowożytnej, posiadała dwa pojęcia prawdy: prawdę poznania i prawdę rzeczy. Filozofia nowożytna, zwłaszcza od czasów oświecenia, zarzuciła pojęcie prawdy rzeczy. To właśnie pojęcie jest szczególnie interesujące i do niego nawiązuje Jan Paweł II w Adhortacji Familaris consortio, gdy mówi o prawdzie życia małżeńskiego i rodzinnego. Pojęcie to zostało w sposób najbardziej dojrzały opracowane przez św. Tomasza z Akwinu.

Cóż to jest prawda? – pytał Poncjusz Piłat. Prawda to jest zgodność umysłu i rzeczy. O prawdzie mówimy wtedy, gdy umysł ludzki odzwierciedla rzeczywistość, gdy obraz, który wytwarza się w ludzkim umyśle odpowiada temu, co człowiek poznaje. Gdy człowiek coś poznaje, wtedy w ludzkim umyśle powstaje obraz poznawanej rzeczywistości. Jeśli jest on zgodny z tym, co poznawane, mówimy o prawdziwym poznaniu. Przykład: jeśli patrzę na wieżowiec i w moim umyśle powstaje obraz wysokiego budynku, to moje poznanie jest prawdziwe. Jeśli natomiast w moim umyśle wytwarza się obraz budynku niskiego (co może być wynikiem słabego wzroku lub patrzenia na coś innego), wtedy moje poznanie nie jest prawdziwe. Poznanie jest prawdziwe, gdy jest owa zgodność pomiędzy tym, co na zewnątrz a poznającym umysłem. Wtedy mówimy o prawdzie poznania.

Jednakże o prawdzie mówimy nie tylko wtedy, gdy człowiek coś poznaje. Mówimy o niej także wtedy, gdy człowiek coś tworzy. Wyobraźmy sobie malarza, który maluje obraz. Ciągle coś w nim poprawia, ponieważ ciągle obraz nie jest prawdziwy, i ciągle czegoś w nim brakuje. Jest tak dlatego, że to, co na płótnie, nie zgadza się z zamysłem, który powstał w umyśle malarza. Dzieło jest skończone, gdy jest zgodne z owym zamysłem tkwiącym w umyśle malarza. Następnie obraz wędruje do galerii i ludzie przychodzą, by podziwiać artyzm dzieła. Co więc ludzie podziwiają? Nie podziwiają płótna jako takiego, ani samych użytych kolorów, nie zwracają też uwagi na skład chemiczny użytych farb. To natomiast, co podziwiają to zamysł malarza, wykonawcy dzieła, a mogą to czynić, ponieważ patrząc na dzieło są w stanie odczytać ów zamysł, który znajdował się w umyśle twórcy. Taka możliwość istnieje dzięki zgodności pomiędzy dziełem a zamysłem malarza. Ta zgodność rzeczy i jej zamysłu w umyśle twórcy to prawda rzeczy. Dzięki niej możemy patrząc na dzieło odczytać zamysł jego twórcy, to co on chciał nam powiedzieć poprzez taką a nie inną kompozycję. Jeśli natomiast mielibyśmy z tym pewne trudności, artysta może nam co nieco podpowiedzieć, wyjaśnić, byśmy tym łatwiej mogli przyswoić sobie artyzm i piękno jego dzieła.

Wyobraźmy sobie teraz, że świat, w którym żyjemy, jest Czyimś dziełem. To wszystko, co widzimy, cały świat, to dzieło Boga. On jest jego Stwórcą. Patrząc na cały świat i na poszczególne jego elementy możemy odczytać zamysł Stwórcy odnoszący się do nich wszystkich. To Pan Bóg ustanowił małżeństwo i rodzinę, a gdybyśmy mieli problem z odczytaniem Jego zamysłu odnośnie małżeństwa czy rodziny, dodatkowo nam je przedstawił w Piśmie św. Jednym z komentarzy do zapisanych tam treści jest Adhortacja Familiaris consortio. To samo dotyczy ludzkiej seksualności, kształtu ludzkiej sprawiedliwości, sensu religijności i wielu, wielu innych „rzeczy”.

Tymczasem nader często spotykamy zwolenników założenia, iż nie ma Boga i nie ma w związku z tym czegoś takiego, jak prawda rzeczy. Twierdzą oni, że nie jesteśmy w stanie poznać żadnego zamysłu Bożego odnośnie małżeństwa czy rodziny, czy ludzkiej seksualności: raz dlatego, że nie ma czegoś takiego, jak prawda rzeczy, bo tak mówi filozofia oświeceniowa (i jej pokłosie), a po drugie, Boga nie ma, więc czyj miałby to być zamysł? Ci co tak twierdzą, mają dziś pod dostatkiem czasu antenowego i miejsca w najpotężniejszych środkach przekazu. Głosy przeciwne są spychane na margines (por. afera z telewizją Trwam).

Przyjęcie założenia, iż nie ma prawdy rzeczy, niesie ze sobą pewne konsekwencje. Przede wszystkim nie ma żadnego zamysłu wpisanego w małżeństwo i rodzinę a także w ludzką seksualność. Dlatego „rzeczy” te nie mają żadnego sensu i żadnej logiki, które my zastajemy i które winniśmy uszanować. To dopiero my winniśmy temu wszystkiemu nadać sens według własnego pomysłu. Stan, który zastajemy, jest wynikiem jedynie jakiegoś zbiegu okoliczności, którego nasi przodkowie nie chcieli lub nie potrafili naruszyć i dlatego dotrwał on do naszych czasów. Jeśli to, co zastane jest wynikiem zbiegu okoliczności, to znaczy, że jest wynikiem działania jakichś nieosobowych i nieracjonalnych sił. Filozofia z kolei podpowiada nam, że to, co racjonalne (powstałe w wyniku używania rozumu) jest zawsze lepsze niż nieracjonalne (powstałe w wyniku działania bezosobowych i nierozumnych sił). Tak więc każda nowa propozycja, będąca wynikiem naszego działania, czyli działania istot kierujących się rozumem, będzie zawsze czymś lepszym, doskonalszym, niż efekt działania ślepych sił przyrody. Owocem takiego rozumowania są dziś nowe propozycje odnośnie małżeństwa i rodziny, które człowiek współczesny, wyzwolony z jarzma ślepych sił przyrody, nie tylko może, ale wręcz powinien wprowadzić w życie.
To, co zastane, to nic innego jak moralność chrześcijańska dotycząca małżeństwa i rodziny, tyle tylko, że postrzegana przez ów specyficzny filtr, który daje złudzenie, że mamy do czynienia jedynie z owocem działania ślepych sił, którym należy się przeciwstawić. Należy się więc przeciwstawić najpierw wierności małżeńskiej a następnie „tradycyjnemu” małżeństwu, tj. między mężczyzną i kobietą. Od dziś małżeństwo ma być lepsze, ma przybrać inny kształt, zgodny z nowym pomysłem, na przykład jako jedność osób tej samej płci. Wychowanie seksualne, zakładające formację młodego człowieka, zanim zostaną mu podane pewne informacje dotyczące sfery seksualnej, też należy przezwyciężyć. Teraz każdy od najwcześniejszych lat winien sam nadawać sens własnej seksualności, a gdy przyjdzie taka chęć może sobie nawet wybrać płeć.

Nieuznawanie ograniczeń w panowaniu nad środowiskiem naturalnym już przerabialiśmy, wywołując różne klęski ekologiczne by w końcu uznać, że jednak istnieją pewne prawidłowości, które niezależnie od naszych pomysłów należy uszanować, jeśli chcemy przeżyć. Skutków nowych pomysłów na rozwój ekonomiczny bez uwzględniania reguł sprawiedliwości i uczciwości właśnie doświadczamy w postaci światowego kryzysu gospodarczego. Brakuje nam jeszcze totalnego rozkładu małżeństwa i rodziny, bo zwolennicy „nowego” nie uznają na razie żadnych zastanych reguł w tej materii. I to właśnie ci ludzie dziś, dzięki pomocy tzw. mainstreamowych mediów, mają swoje pięć minut.

Celem tej katechezy jest pokazanie na czym opiera się nowy „humanizm” nie liczący się z dotychczasowymi wartościami oraz jak bardzo filozofia wpływa na ludzką wizję świata i ludzkie postępowanie. Tu wszystko ma swoje konsekwencje i układa się w pewną logiczną całość. Nie jest łatwo odkryć te zależności. Do tego potrzeba min. pewnego wykształcenia. Dlatego też stosunkowo łatwo jest mamić nieprzygotowanych ludzi sloganami o nowoczesności, postępie i ludzkim wyzwoleniu i rozwoju. Dlatego bezkrytyczne czerpanie z laickich mediów i budowanie własnego życia według recept, o których wiemy, iż pozostają w sprzeczności z nauką Kościoła jest bardzo niebezpieczne. To jest droga donikąd, do wielkiego rozczarowania.

Bóg jednak jest silniejszy od złego. Tyle, że nie chce On nas ratować bez naszego udziału. Dlatego modlitwa i ofiara ma w życiu chrześcijańskim ogromne znaczenie. Ma je też nasze świadectwo w życiu społecznym a nieraz i sprzeciw w przestrzeni publicznej. Formą naszego zaangażowania w ratowanie człowieka i obrazu Bożego w nim oraz Bożego zamysłu odnośnie małżeństwa i rodziny jest nasze zainteresowanie propozycjami nowego prawa ingerującego w życie naszych rodzin i wychowanie młodego pokolenia i sprzeciw wobec propozycji pomijających lub odrzucających prawdę o małżeństwie i rodzinie. Duże znaczenie ma także wzajemna pomoc naszym rodzinom i w miarę możliwości rodzinom naszej parafii przeżywającym różne trudności. Wydaje się, iż to jest najgłębszy sens istnienia takich organizacji, jak Rycerze Kolumba.

Katecheza 10

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze,
chciałbym w tej katechezie poruszyć pewien problem, który można zaliczyć w dalszym ciągu do zagadnień wstępnych. Jest on jednak na tyle ważny, że nie sposób go pominąć. Być może gdyby naszymi rozmówcami byli wyłącznie ludzie myślący tak, jak my lub wartościujący tak jak ludzie wierzący, to nie byłoby w ogóle takiego zagadnienia. Tymczasem żyjemy w warunkach, w których pozostajemy pod presją treści podawanych w mediach a te w ogromnej większości są w naszej obecnej polskiej rzeczywistości wrogo ustosunkowane do wiary katolickiej, chociaż sposób wyrażania tego jest zróżnicowany: od brutalnych ataków na pasterzy Kościoła i na treść wiary po bardziej subtelne i wyrafinowane metody przekonywania, często połączone z używaniem pojęć, które dobrze nam się kojarzą. O co chodzi?

W punkcie 4. Adhortacji Familiaris consortio czytamy następujące słowa: „Z uwagi na to, że Boży plan względem małżeństwa i rodziny dotyczy mężczyzny i kobiety w konkretnej codzienności ich bytowania w określonych sytuacjach społecznych i kulturowych, Kościół chcąc spełnić swoją posługę musi dołożyć starań, aby poznać stosunki, w których urzeczywistnia się dzisiaj małżeństwo i rodzina.” Poznając owe uwarunkowania Magisterium Kościoła stara się najpierw zrozumieć, w jaki sposób w dzisiejszej sytuacji należy realizować Boży zamysł odnośnie rodziny. To, wydawałoby się, banalne stwierdzenie zawiera jednak dwie ważne informacje.

Pierwsza z nich mówi to ta, że Bóg ma plan dla małżeństwa i rodziny na każdy czas, na każdą epokę, a więc zarówno na tę epokę, gdy przyjmowanie Jego woli wydawało się czymś normalnym i niejako na porządku dnia, jak i w epoce, w której wszystko przemawia przeciw Jego woli, a wierność tej woli (i to jest druga informacja, nad którą chcemy się dziś pochylić), jakby się już przeżyła.

Gdy wsłuchujemy się w przekaz medialny dzisiaj w Polsce, to można mieć wrażenie, że to co nowe jest ważniejsze niż to, co było do tej pory i to, co nowe ma większą wartość, niż to z czym mieliśmy do czynienia dotychczas. Wszyscy staramy się zapewnić sobie i swoim bliskim jak najlepszą przyszłość zwłaszcza ekonomiczną. Jest więc jakieś wychylenie do przodu połączone z potrzebą poświęcenia tego wszystkiego, co miałoby przeszkodzić w zaistnieniu owego lepszego „nowego”. Nowe jest z resztą oczekiwane, jest pożądane, ponieważ – jak wynika z przekazu medialnego – jest po prostu lepsze. Być może nie byłoby w tym oczekiwaniu na „nowe” niczego złego, gdyby nie fakt, że w imię tego „nowego” winniśmy odrzucić to, co „stare”. Zostawiamy za sobą dawne trujące technologie, by korzystać z nowych źródeł energii, ze źródeł odnawialnych, zgodnych z wymogami ekologii; zostawiamy za sobą stare stosunki pracy, przyzwyczajając się do nowych (ileż szkoleń musi człowiek przejść, by umieć się odnaleźć w nowej rzeczywistości), zostawiamy nawet tradycyjny sposób żywienia i spędzania wolnego czasu. Dziś trzeba zwracać większą uwagę na zawartość tłuszczu, ilość kalorii, witamin i kwasów nienasyconych. Trzeba nam spędzać wolny czas w ruchu, dbając o kondycję, odwiedzać parki wodne, kluby fitness. Trzeba zarzucić to, co dotychczasowe, by móc wejść w nurt prowadzący ku „nowemu”.

Wśród propozycji tego, co trzeba zostawić, jest też sugestia, by zrezygnować z rodziny, z małżeństwa rozumianego nawet już nie jako nierozerwalny związek, ale jako związek mężczyzny i kobiety. Należy też przyjąć zapłodnienie in vitro, aborcję, eutanazję, bo wszystkie te nowe propozycje są bardzo wartościowe. „Nowe” ma swoje wymagania i albo idziesz z nami ku temu „nowemu” (a media cały czas przekonują, że takich osób jest większość i że wybór taki jest wielką wartością), albo zostajesz z tym, co tradycyjne i sam się wykluczasz z nowego społeczeństwa, które już przecież wyłania się w krajach, które w Unii są od dawna. Możesz więc zostać w swoim zacofanym tradycyjnym świecie, a możesz też podjąć wyzwanie i iść ku nowemu. „Nowe” w takiej postaci, jak jest ono prezentowane, oznacza jednak rezygnację z wiary, z przyjaźni z Bogiem. Problem też w tym, że nikt do tej pory jakoś nie udowodnił, ani nie wykazał, że owo „nowe” jest lepsze niż dotychczasowe.

Punkt 4 Adhortacji mówi nam, że Bóg ma swoje plany odnośnie małżeństwa i rodziny na każdy czas, na każdą epokę. Plan ten małżeństwa i rodziny mają do zrealizowania także w dzisiejszych czasach. Trzy spostrzeżenia (nauki) winny płynąć dla nas z lektury tego fragmentu Adhortacji. Po pierwsze świadomość, że Bóg nas kocha i ma wobec nas plany, tak jak je miał wobec tylu innych pokoleń, małżeństw i rodzin, które były przed nami; po drugie, że w trudnych czasach człowiek pragnący zachować wierność Bogu doświadcza pokusy zaparcia się tej przyjaźni, boi się, że nie będzie na tyle odważny, żeby zachować wierność. Przez wszystkie prawie katechezy przewija się jeden wątek. Naszą siłą jest On, który udziela łaski i mocy swoim uczniom. Razem z Nim nie takie trudności możemy pokonać. Wreszcie trzecie pouczenie: trzeba zachować dystans wobec przekazu mediów, zachować zdrowy rozsądek i krytycznie oceniać treść tego przekazu i takiego krytycyzmu uczyć młode pokolenie. Nie wszystko, co proponowane musi być lepsze. To, że nowy sposób żywienia się może być lepszy dla naszego zdrowia w żaden sposób nie dowodzi, że porzucenie wartości, dzięki którym wzrastali nasi rodzice i dzięki którym człowiek może osiągnąć pełnię swego człowieczeństwa, jest czymś gorszym niż „nowe”.

Katecheza 9

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Chciałbym przypomnieć iż, zgodnie z życzeniem Najwyższego Rycerza, nasze katechezy koncentrować się będą wokół trzech dokumentów Jana Pawła II: Adhortacji „Familiaris consortio”, Adhortacji „Christifideles laici” i Encyklice „Evangelium Vita”. Jako pierwszy wybrana został Adhortacja Apostolska „Familiaris consortio” (FC). Zanim przejdę do samego pouczenia pragnę zachęcić Odbiorców owych katechez do pewnego przynajmniej współautorstwa w nich. Adhortacja FC dotyczy bowiem spraw małżeństwa i rodziny, w czym większość spośród Braci jest, jeśli już nie ekspertami, to przynajmniej praktykami. Katecheza będzie się rozwijać zasadniczo według porządku wskazanego przez treść Adhortacji. Dlatego też, jeśli ktoś z Was miał jakieś sugestie co do tematu, który należałby przy lekturze kolejnych punktów Adhortacji podjąć lub wyjaśnić, to zachęcałbym do podzielenia się ze mną swoją sugestią lub zapytaniem. Adresem, na który prosiłbym kierować swoje uwagi i zapytania jest mój adres uczelniany na Papieskim Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. 

W początku Adhortacji Ojciec św. Jan Paweł II opisuje sytuację rodziny w świecie współczesnym i zauważa: „Nierzadko się zdarza, że mężczyźnie i kobiecie w ich szczerym i dogłębnym poszukiwaniu odpowiedzi na codzienne i trudne problemy życia małżeńskiego i rodzinnego przedkłada się wizje i kuszące propozycje, które w różny sposób zdradzają prawdę i godność osoby ludzkiej. Propozycje te często znajdują poparcie ze strony potężnej i rozgałęzionej sieci środków społecznego przekazu, które niepostrzeżenie narażają na niebezpieczeństwo wolność i zdolność obiektywnej oceny.” (FC 4). Trzeba zwrócić uwagę na działanie mediów, które dziś w znacznej większości w Polsce zatraciły swój charakter chrześcijański, chociaż można w gronie ich pracowników znaleźć wielu chrześcijan, co stanowi swoisty paradoks. Oznacza to, iż nie można liczyć na pomoc takich mediów w tym, co dotyczy formacji młodzieży odnoszącej się do kształtu życia rodzinnego i ściśle z nim związanego życia seksualnego. Nie można też liczyć na pomoc w tym, co dotyczy sugestii rozwiązywania w sposób chrześcijański ewentualnych problemów i konfliktów, jakie niesie ze sobą życie w małżeństwie. Nawet serwisy informacyjne są zainfekowane dość jednoznacznym i obojętnym a często wręcz wrogim chrześcijaństwu przekazem codziennych widomości, co dokonuje się poprzez specjalne naświetlenia zagadnień rodzinnych i małżeńskich, eksponowanie postaw sprzecznych z wiarą chrześcijańską i interpretowaniem faktów w niekorzystny sposób.

Przykładem może być przemoc w domach. Od czasu do czasu słyszymy o zakatowanym lub ciężko pobitym dziecku. Natychmiast po takiej wiadomości uruchamiają się komentatorzy sugerujący potrzebę daleko idącej ingerencji państwa w życie rodziny. Potem wychodzi najczęściej na jaw, że są to wypadki, które miały miejsce nie w rodzinach, ale w konkubinatach. Konkubinat nie jest rodziną, lecz jej karykaturą. Wniosek przedstawiany w mediach jest jednak jednoznaczny: zawinił konkubinat – ukarać rodzinę! Jan Paweł II mówi: „W obecnym momencie historycznym (…) rodzina jest przedmiotem ataków ze strony licznych sił, które chciałyby ją zniszczyć lub przynajmniej zniekształcić.” (FC 3).

Nie ma dziś dobrego klimatu dla rodziny. To jest nasz punkt wyjścia. Jakie można tu znaleźć choćby doraźne rozwiązanie? Myślę, że pewną formą reakcji jest unikanie treści, które szkodzą i próba (w sposób rozumny) skłonienia do tego Waszych dzieci, a promocja prawdziwego i zdrowego przekazu na temat rodziny. Można zamiast kupować kolorową prasę, w której roi się od negatywnych przykładów, kupić w po niedzielnej Mszy św. „Gościa Niedzielnego” lub inną katolicką prasę. Powinniśmy popierać to, co buduje, a poparcie to winno mieć konkretny kształt. Zawsze też jest na miejscu modlitwa za rodziny.

Coraz częściej dziś mówi się w Polsce o potrzebie uregulowania prawnego tzw. związków partnerskich (temat ten wraca często i nieraz nie wiadomo, co o tym sądzić). Pragnę podzielić się pewnym spostrzeżeniem, które padło na Najwyższej Konwencji Rycerzy Kolumba w sierpniu tego roku. To, co miało miejsce dotąd, to było małżeństwo (inni żyli i żyją bez przeszkód w powtórnych związkach, w konkubinatach, w związkach homoseksualnych i nie słyszy się nigdzie, by ktoś kogoś za to prześladował), ale dla wielu to za mało. Ustanowienie związków partnerskich to ma być pierwszy krok w konsekwentnym dążeniu do ustanowienia „małżeństw” homoseksualnych. Małżeństwo zostało ustanowione przez Boga. Pismo św. zwraca uwagę na fakt, iż wszystko, co uczynił Bóg było dobre. Czym więc staje się w tej perspektywie związek partnerski? Jest próbą zdefiniowania na nowo małżeństwa. Jest próbą zajęcia miejsca Boga i z rozmysłem odwrócenia tego porządku, który On ustanowił.

Są rzeczy, które Bóg zostawił człowiekowi, by je urządził jak chce, zgodnie z rozumem, którym go Bóg obdarzył, ale są też rzeczy, które Bóg ustanowił i człowiek nie ma prawa ich zmieniać. Taką „rzeczą” jest małżeństwo mężczyzny i kobiety. Trzeba pamiętać, iż zmiana Bożego zamysłu, to jest zło; to przestaje być tym, co Bóg ustanowił i co jest dobre. Mówi się, że pary homoseksualne źle się „czują” bez publicznego uznania ich „związku”. Nie ma co się łudzić, że to się kiedykolwiek zmieni. Nawet z publicznym uznaniem dalej będą się „źle czuć”, ponieważ człowiek nie jest w stanie zagłuszyć do końca głosu swego sumienia i nigdy ludzie żyjący w takim związku nie osiągną wewnętrznego pokoju, nawet jak społeczeństwo zgodzi się dać im wszystkie „prawa”, a nawet więcej.

Żyjemy w świecie, w którym jak zawsze, dobro miesza się ze złem. Trzeba nam dawać świadectwo Chrystusowi tam, gdzie Bóg nas ustanowił, gdzie żyjemy, gdzie mieszkamy. Zawsze jednak trzeba pamiętać o podstawowej prawdzie życia chrześcijańskiego: „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15).

Katecheza 11

 
Ks. dr hab. Tomasz Kraj E.c.
Kapelan Stanowy Pomocniczy Rycerzy Kolumba w Polsce

Drodzy Bracia Rycerze!

Punkt 6 Adhortacji Familiaris consortio zwraca naszą uwagę na dwie drogi, wśród których musimy wybierać: drogę Bożą i drogę tego świata. Wybór ten dotyczy także małżeństwa i rodziny. Autor Adhortacji przytacza dwie możliwości, które stają zawsze przed każdym człowiekiem: „Sytuacja historyczna, w której żyje rodzina, przedstawia się (...) jako mieszanina blasków i cieni. Dowodzi to, że historia nie jest po prostu procesem, który z konieczności prowadzi ku lepszemu, lecz jest wynikiem wolności, a raczej walki pomiędzy przeciwstawnymi wolnościami, czyli — według znanego określenia św. Augustyna — konfliktem między dwiema miłościami: miłością Boga, posuniętą aż do wzgardy sobą i miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga.”

Żyjemy w takich czasach, że dużo się mówi o wolności. Co więcej, wszyscy się na wolność powołują, uzasadniając własne wybory. Jednocześnie widzimy, że wyborów tych nie sposób ze sobą pogodzić i nie bardzo rozumiemy, jak ta sama wolność może prowadzić do czynienia dobra i poświęcenia siebie, własnego czasu, własnych sił, a nawet własnego życia, a jednocześnie do wyboru zła, ranienia innych ludzi czy ich wyzyskiwania. Pewną podpowiedzią w rozwiązaniu tej zagadki służy sama Adhortacja, która zwraca uwagę na „żywe poczucie wolności osobistej” i „skażone pojęcie i przeżywanie wolności”. W nieodległej przeszłości rozegrała się w Polsce walka o wolność, o uwolnienie spod jarzma zniewolenia, które ograniczało ludzi i nie pozwalało im rozwijać siebie samych i rozmaitych wspólnot, do których należeli (jedną z takich wspólnot jest naród). Tymczasem dziś zdarza się, że słyszymy głosy pasterzy Kościoła, którzy przestrzegają wiernych przez tzw. liberalnymi mediami. Przecież słowo liberalny pochodzi od łacińskiego liber, co znaczy wolny. Czyżby więc pasterze ci bali się wolności?

Otóż istnieją dwa rodzaje wolności. Dla obydwu tych rodzajów używa się tego samego słowa wolność, które odnosi się do dwóch zupełnie różnych rzeczywistości. Istnieje bowiem wolność „od” i wolność „dla”. Na czym polega wolność „od”? Na wolności od ograniczeń, które dotykają człowieka. Celem tej wolności jest uwolnić się od tych ograniczeń. A co ogranicza? Ograniczają różne zobowiązania, np: wierność małżeńska, odpowiedzialność za dzieci, obowiązek zachowania sprawiedliwości, odpowiedzialność. Celem tej wolności jest uwolnić się od tych wszystkich ograniczeń, zachowując nietknięty lub nawet poszerzając horyzont możliwych wyborów. Jeśli żona (mąż) przeszkadza, bo człowiek widzi się w innym związku, to należy się uwolnić od ograniczenia, którym jest żona (mąż), bo przecież jesteśmy wolni i możemy dowolnie wybierać. Jeśli wymóg sprawiedliwości ogranicza mi możliwość dokonania niezbyt uczciwej transakcji, to muszę sobie powiedzieć, że mnie, człowieka wolnego, ten wymóg nie obowiązuje i mogę sobie wybrać nieuczciwą transakcję. Jestem przecież wolny. Na cokolwiek się zdecyduję, a potem będzie mnie ten wybór uwierał, to mogę od niego odstąpić, bo wolność, którą wybrałem nakazuje mi nie wiązać się na stałe, bo to mnie będzie ograniczać, będzie mi ograniczać możliwości wybierania, a ja nie mogę się ograniczać, bo to jest sprzeczne z wolnością, którą wybrałem.

To, wydawałoby się, dziwne spojrzenie na wolność, ma jednak swoją ideologiczną podbudowę. Jej prominentnym przedstawicielem jest niemiecki filozof z okresu tzw. rewolucji „dzieci-kwiatów”, czyli buntu młodego pokolenia w 1968, Herbert Marcuse. Wtedy to młodzież maszerowała ulicami miast Europy zachodniej i Ameryki niosąc sztandary z nazwiskami takich bohaterów ludzkości jak Marks, Mao Tse Tung, Pol Pot, Che Guevara i inni. Marcuse pisał o trzech etapach uwalniania się człowieka. Pierwszy etap, utożsamiany z rewolucją francuską przyniósł wolność obywatelską, drugi etap miał przynieść ludziom wolność od potrzeb w społeczeństwie bezklasowym i wiązał się z rewolucją październikową, wreszcie trzeci etap to uwolnienie się od moralności, które miała zapoczątkować właśnie rewolucja „dzieci-kwiatów” i rewolucja seksualna. Trzeba zwrócić uwagę, iż część polityków, którzy nadają ton dzisiejszej nowej Europie, to są właśnie „dzieci-kwiaty”. Dlatego też nie należy się dziwić pasterzom Kościoła, którzy przestrzegają wiernych przed różnymi niebezpieczeństwami.

A co z drugą wolnością? Ta druga wolność, to tzw. wolność „dla”. „Dla” czego? Dla projektu życiowego. W imię tej wolności wybieram pewien projekt życiowy i wypowiadam „tak!” Ten projekt, to bycie mężem, żoną, księdzem, zakonnikiem lub zakonnicą albo osobą samotną, by tym lepiej służyć innym ludziom. Raz wybrałem, w sposób wolny, bo przecież nikt mnie nie zmuszał i teraz codziennie w sposób wolny tamten wybór potwierdzam. Nikt mnie nie zmusza. Sam chcę. Czasem widzę, że jest mi ciężko, wtedy widzę też potrzebę pomocy, która uczy mnie pokory i korzystania z pomocy innych, zwłaszcza z pomocy Boga. W tej innej wolności, wolności „od”, nie ma żadnego trwałego projektu życiowego, bo to jest sprzeczne z założeniami tamtej wolności. Ale tam też nie da się zbudować niczego trwałego i na całe życie, a potem na szczęśliwą wieczność. Gdy wystąpi trudność, nic mi nie zostaje poza uwolnieniem się od tego ciężaru. Żadne wymagania od siebie nie są potrzebne. Nie będzie też potrzebna niczyja pomoc, a najmniej pomoc Boga. Widzimy to dziś u tzw. małżeństw „na próbę” – bo, jak będzie ciężko, to się rozejdziemy, chcemy zachować wolność.

Dwa rodzaje wolności, dwie zupełnie różne rzeczywistości, a to samo słowo „wolność”. Z chrześcijaństwem można pogodzić jedynie wolność „dla”. Nie da się tego zrobić z wolnością „od”. Ale na samym początku trzeba wybrać, którą wolność chcemy realizować (i nie ulegać pokusom, zwłaszcza tym, które podsuwają nam media), ponieważ chrześcijańską koncepcję małżeństwa i rodziny można pogodzić tylko z jednym rodzajem wolności.